"Komórka" (2016) – książkę Stephena Kinga, na kanwie której powstał ten obraz
wspominam bardzo miło. Trzymała w napięciu od pierwszych stron, była pomysłowa,
krwawa i jedynie zakończenie okazało się być w
niej rozczarowujące, co zresztą jest typowe u tego autora. Czytając ją w
2016 roku, postać głównego bohatera – Clay'a Riddella od samego początku wyobrażałem sobie jako młodszą wersję Johna Cusacka. Parę tygodni
później doczytałem w Internecie, że premierę ma właśnie ekranizacja "Komórki" z... Johnem Cusackiem w roli pierwszoplanowej. Moje zaskoczenie było niemałe, a do
projektu podszedłem dość optymistycznie. Przy najbliższej okazji zakupiłem wersję
kinową na DVD i zasiadłem do seansu – pierwsze
minuty były dość obiecujące, ale bardzo szybko zdałem sobie sprawę z tego, że
kolorowo jednak nie będzie. Scenariusz, w porównaniu do książki niby znacznie
okrojono, do fabuły wprowadzono wiele zmian, sporo wątków poprowadzono w
zupełnie inny sposób niż w literackim pierwowzorze, ale to akurat nic złego, ponieważ bardziej przerażał mnie brak wyobraźni reżysera, wyraźnie niski budżet oraz
fakt, że historia po przeniesieniu na ekran wiele straciła. W utworze Kinga protagoniści przez długi czas wędrowali, ukrywali się, obserwowali postępujące zmiany u
"zarażonych" – stanowiło to świetny
materiał na klimatyczny, nietuzinkowy zombie horror, jednak w adaptacji wszystko
zostało przedstawione po łebkach, skrótowo, bez żadnej finezji czy wyczucia. Reżyser nie próbuje widza zaintrygować, przestraszyć czy trzymać w niepewności, lecz na siłę pcha
akcję naprzód, jakby go ktoś gonił, a także nie zatrzymuje się, nie skupia na
żadnych motywach pobocznych. Jednocześnie w poszczególnych miejscach pełnymi
garściami czerpie z pierwowzoru Mistrza
Grozy, tym samym zabijając "Komórkę" jako
samoistne kino grozy. Wielu oglądających bez zaznajomienia się z książką może
mieć problem ze zrozumieniem intrygi, która bywa chaotyczna. Co prawda Stephen King
również wielu rzeczy nie wyjaśnił, np. tego, skąd wziął się tajemniczy sygnał
zamieniający ludzi w zombie, lecz znacznie lepiej wszystko rozpisał i
opowiedział. U Toda Williamsa sporo wątków wychodzi nagle, jakby znikąd, na siłę np. "Łachmaniarza"/"Króla internetu"
czy telepatii.
Efekty specjalne
są bardzo, ale to bardzo nierówne – charakteryzacja wypada nieźle, dokładnie, gore
nawet robi wrażenie, ale CGI już srogo zawodzi; grafika komputera w "Komórce" jest strasznie biedna, ograniczona, wzbudzająca uśmiech politowania. Przez nią
produkcja ta sprawia wrażenie, jak gdyby została zrealizowana gdzieś w 2004-2006
roku, a nie w 2014 (premiera miała miejsce dwa lata później). John Cusack, od początku lektury odpowiadający mojemu wyobrażeniu Clay'a daje niestety
ciała - wałęsa się ze zblazowanym
wyrazem twarzy w idiotycznej czapce oraz ma na wszystko ewidentnie wyjebane. Jego
ekranowy partner, Tom, w którego wciela się Samuel L. Jackson
również po planie zdjęciowym chodzi znudzony, mało zaangażowany w swój występ.
Przy okazji postać Toma to największa zmiana w stosunku do dzieła Kinga
– tam mężczyzna był niewysokim, trochę niezaradnym, białym facetem z wąsami
(wypisz wymaluj William H. Macy), a tutaj to czarnoskóry twardziel,
mający doświadczenie w walce. Inną taką istotą różnicą jest np. fakt, że w filmie
epidemia zaczyna się na zaludnionym lotnisku, nie zaś w centrum miasta. Nie
uświadczymy też lewitujących zombie, choć to akurat uważam za plus – w prozie
niezbyt do mnie przemawiał ten pomysł. Co natomiast w "Komórce"
Williamsa podobało mi się, to choćby lokacje: widok opuszczonych ulic,
wyludnionych przedmieść etc. Szkoda tylko, że praca kamery miejscami jest zbyt
chaotyczna, a montaż za szybki i momenty, które miały być w założeniu
dynamiczne, wywołują oczopląs. Częściowo ciekawa, lecz stanowczo za krótka była także scena rozmowy Clay'a i Toma w mieszkaniu tego pierwszego,
kiedy z okien obserwowali krążące po ulicach kreatury i gdy do drzwi ich tymczasowego schronienia zapukała przerażona Alice. Cała ta sekwencja aż prosiła się o rozbudowanie, dyskusje ocalonych, a
de facto ogranicza się do suchej, nieemocjonującej wymiany spostrzeżeń. Reżyser
miał tu możliwość przybliżyć nam sylwetki trójki niedobitków oraz nakreślić ich
charaktery, ale z tego nie skorzystał, gdyż bezmyślnie zacytował książkę, sfilmował
co miał sfilmować i tyle. Reasumując – przedsięwzięcie Toda Williamsa to niezbyt
wierna, mocno przeciętna, średnio satysfakcjonująca ekranizacja "Komórki"
i zarazem tani, nieangażujący, ograny, podrzędny horror, opowiadający o
apokalipsie zombie, któremu brakuje indywidualności czy sensowniejszego ciągu przyczynowo-skutkowego. Moja ocena waha się między 4,5 a 5/10. Lektorem na
wydaniu DVD jest Andrzej Leszczyński.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)