"Wersja ostateczna" (2004) - pomysł na scenariusz tej produkcji był całkiem niezły: w niedalekiej przyszłości każdy człowiek może sobie wykupić specjalny implant, który po wszczepieniu do mózgu rejestruje jego wspomnienia. Po śmierci osoby posiadającej taki gadżet, cały nagrany materiał zostaje przez wynajętego "wycinacza" skrócony do kilkuminutowego filmiku i wyświetlony na jej pogrzebie. Koncepcja nowoczesnego chipu, utrwalającego wszystkie chwile naszego życia jest dość pomysłowa, ale tkwi w niej pewien haczyk - wspomnienia nawet największego drania i brutala muszą być zmontowane tak, by delikwent uchodził za dobrego, szlachetnego człowieka. Fabuła "Wersji ostatecznej" została przemyślana i rozwija się niespiesznie, dzięki czemu widz może zapoznać się ze środowiskiem "wycinaczy", a także wgryźć w prezentowaną na ekranie intrygę. Jednakże jak dla mnie brakuje tu głębi - cała historia jest solidna, lecz zbyt prosta i jednoliniowa, a reżyser nie rozbudowuje odpowiednio wątku dylematów moralnych, które targają głównym bohaterem, odgrywanym przez nieodżałowanego Robina Williamsa.
niedziela, 6 stycznia 2019
"Wersja ostateczna" (2004)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)