niedziela, 6 stycznia 2019

"Wersja ostateczna" (2004)

"Wersja ostateczna" (2004) - pomysł na scenariusz tej produkcji był całkiem niezły: w niedalekiej przyszłości każdy człowiek może sobie wykupić specjalny implant, który po wszczepieniu do mózgu rejestruje jego wspomnienia. Po śmierci osoby posiadającej taki gadżet, cały nagrany materiał zostaje przez wynajętego "wycinacza" skrócony do kilkuminutowego filmiku i wyświetlony na jej pogrzebie. Koncepcja nowoczesnego chipu, utrwalającego wszystkie chwile naszego życia jest dość pomysłowa, ale tkwi w niej pewien haczyk - wspomnienia nawet największego drania i brutala muszą być zmontowane tak, by delikwent uchodził za dobrego, szlachetnego człowieka. Fabuła "Wersji ostatecznej" została przemyślana i rozwija się niespiesznie, dzięki czemu widz może zapoznać się ze środowiskiem "wycinaczy", a także wgryźć w prezentowaną na ekranie intrygę. Jednakże jak dla mnie brakuje tu głębi - cała historia jest solidna, lecz zbyt prosta i jednoliniowa, a reżyser nie rozbudowuje odpowiednio wątku dylematów moralnych, które targają głównym bohaterem, odgrywanym przez  nieodżałowanego Robina Williamsa.
Aktor jak zawsze płynnie wciela się w swoją rolę, tym razem kreuje postać stonowaną, zamkniętą w sobie, małomówną, pragnącą odpokutować dawne winy. Szkoda tylko, że w pełni nie może rozwinąć skrzydeł... chociaż, może twórcy celowo postawili na minimalizm? Ciężko wyczuć. Scen akcji nie uświadczymy tu absolutnie żadnych, ale film i tak miło się ogląda, a panujący klimat jest pesymistyczny, przykuwający uwagę. Wyraźnie widać także, że "Wersja ostateczna" odbiega od utartych schematów, będąc produkcją kompletnie niehollywoodzką i niekomercyjną - jej autor chce nam coś przekazać, skupia się przede wszystkim na poruszanej tu problematyce, nie zaś na efekciarstwie i CGI. Oszczędna forma działa na korzyść tego tytułu, dzięki niej świat przedstawiony staje się także bardziej namacalny, wiarygodny. Gdyby postawiono na cyfrowe FX oraz futurystyczną wizję przyszłości, to efekt końcowy na pewno nie byłby taki sam. Reasumując - obraz Omara Naima nie zapada w pamięć, nie składania do większych refleksji, ale jest dość intrygujący i warto się z nim zapoznać. Przydałaby się tutaj jakaś edycja rozszerzona, uzupełniająca widoczne braki - "The Final Cut" to kino mające duży potencjał, który nie został w pełni wykorzystany. Moja ocena to 6/10, wydanie DVD czyta Jacek Brzostyński.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)