poniedziałek, 17 grudnia 2018

"Strażnik pokoju" (1990)

"Strażnik pokoju" (1990) - w tym zakurzonym, B-klasowym thrillerze science-fiction poznajemy historię dwóch kosmitów, którzy przypadkiem rozbijają się na Ziemi - jeden z przybyszów jest zbiegłym przestępcą, drugi zaś tytułowym strażnikiem pokoju, mającym złapać renegata. Nie każdy jednak jest tym, za kogo się podaje i nie wszystko jest tak oczywiste, jak mogłoby się na początku wydawać. Więcej aspektów fabuły zdradzić nie mogę, ponieważ mógłbym zepsuć Wam zabawę - scenariusz został naszpikowany niespodziewanymi plot-twistami, a co jakiś czas pojawią się kolejne wątki, które jeszcze bardziej wszystko zakręcają. Muszę przyznać, że jak na tak niżowy film, intrygę mamy mocno przemyślaną i poprowadzoną w taki sposób, że zakończenia raczej nie da się przewidzieć. Kevin Tenney (scenarzysta, będący jednocześnie reżyserem "Strażnika pokoju") miał konkretny pomysł na swoją produkcję i doskonale wiedział, co chce nakręcić - mroczne science-fiction, z elementami kina grozy i sensacji. Skojarzenia z "Dark Angel", "The Hidden", czy "Terminatorem" będą więc tu jak najbardziej uzasadnione. 
Sekwencji akcji w "Strażniku pokoju" uświadczymy dość sporo i od pierwszych minut na ekranie coś się dzieje, a tempo zwalnia tylko wtedy, gdy przyjdzie potrzeba wyjaśnienia jakiejś kwestii związanej z obcymi. Strona techniczna zadowala, choć widać w niej uproszczenie - w momencie, kiedy samochód potrąca jednego z kosmitów, wyraźnie widzimy, że znajduje się on za pojazdem, zaś odciągniecie aktora linkami imituje siłę uderzenia. Zauważy to jednak tylko osoba, która wnikliwie przypatrzy się zastosowanym efektom specjalnym. Poza tym mamy np. odrywanie ręki przez jednego z bohaterów czy wyrywanie pistoletu ukrytego we własnym brzuchu przez innego - to już wygląda naprawdę nieźle. Aktorstwo jest przyzwoite, chociaż prócz Roberta Davi (występującego w roli drugoplanowej lub nawet trzecioplanowej) oraz Roberta Forstera nie ma tu jakichś cenionych nazwisk., a pierwsze skrzypce gra nikomu nieznany Lance Edwards (trochę uboższa wersja Williama Baldwina), który jednak dobrze sobie radzi. Soundtrack jest dynamiczny, wpada w ucho oraz skutecznie podkręca napięcie. "Strażnik pokoju" może nie należy do jakichś wybitnych osiągnięć X-muzy, ale warto się z nim zapoznać. Moja ocena to 6/10, film mam oczywiście na VHS, ale jedynie kopię z wydania od Video Rondo, które czyta Jacek Labijak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)