wtorek, 27 listopada 2018

"Z Archiwum X": sezon 9. (2000-2001) - komentarze do odcinków

"Nothing Important Happened Today"


Miło znów zobaczyć znanych oraz lubianych bohaterów na ekranie, fajnie też ponownie usłyszeć słynny motyw przewodni w czołówce, aczkolwiek widać, że sezon 9. wymyślono na siłę, bez większego pomysłu. Co prawda "Nothing Important Happened Today" ogląda się całkiem nieźle i przyjemnie, ale to jednak już nie to samo. W fabule występują dwa różne wątki, które jak dla mnie się gryzą - mamy dochodzenie Doggetta w sprawie Kersha i motyw tej kobiety, która topi mężczyzn. Ten pierwszy jest główny i zdecydowanie wysuwa się naprzód, a tamten drugi chyba podpięto pod całość, byleby coś paranormalnego i archiwowego działo się w tle. Mulder oraz Scully całkowicie zostali odsunięci od Archiwum X, uzupełniając tylko tło. Przynajmniej Scully, bo Mulder wyparował i jedynie zostaje wspominany. Tu też następuje kolejny zgrzyt, ponieważ piękne zakończenie poprzedniego, 8. sezonu zostało odwrócone o 180 stopni, więc mamy coś zupełnie innego niż wtedy sugerowano. Klimat też jest zupełnie inny w tym odcinku, jednakże nie wypada on jakoś źle - myślałem, że będzie dużo gorzej. Może warto dać kredyt zaufania tej serii. Na koniec dodam, że w obsadzie pojawia się Cary Elwes jako niezła wsza, powraca też Adam Baldwin.

"Nothing Important Happened Today II"


Bezpośrednia kontynuacja poprzedniego epizodu - zaserwowane zostają nam kolejne teorie spiskowe, a scenarzyści wracają do wątku inwazji i superżołnierzy. Myślałem, że już z tego zrezygnowano, ale widać w "Z Archiwum X" nic nie ginie. Już dawno wszystko co mitologiczne stało się mocno naciągane i zagmatwane, a z sezonu na sezon coraz mocniej wyczuwalne jest zmęczenie materiału. Również coraz bardziej karykaturalnie to wygląda - wychodzi na to, że wszędzie są szpiedzy, zakonspirowane agencje, UFO czai się we wszystkich mrocznych zaułkach, zaś w każdym magazynie ukrywa się tajne laboratorium, gdzie prowadzone są eksperymenty nad hybrydami ludzi i obcych. W dziewiątym sezonie ta naiwność jest nader widoczna, ale dość dobrze oglądało mi się ten drugi odcinek. Ciekawe było to dochodzenie w sprawie statku i jakże ładnie wypadła jego eksplozja. Szkoda tylko, że bardziej nie skupiono się na tym aspekcie fabuły. Minus stanowi jednak to, że poszczególne sceny na pokładzie czy w porcie są dość ciemne - w rezultacie widzimy same kontury oraz zarysy postaci. Scully sprowadzono tu do roli ogona, który ciągnie się za Doggettem i Reyes. Scenarzyści usilnie ją wplatają w rozgrywające się wydarzenia bez większego sensu. Duet Doggett-Reyes może być, choć ta druga postać jest bardzo nijaka i wolałbym, by była zastąpiona kimś innym. No cóż, seria 9. zaczęła się nawet zjadliwie, choć to zupełnie inne oblicze serialu. Nawet czołówkę kompletnie zmodernizowano - jako ciekawostka wypada niczego sobie, ale oryginalne intro mimo wszystko wygrywa.

"Daemonicus"


Początek był bardzo obiecujący i nastrojowy, ale niestety... atmosfera bardzo szybko siada. Szczególnie, gdy akcja przenosi się do tego szpitala psychiatrycznego, a fabuła skupia się na tym pacjencie, którego grał James Remar. Wieje po prostu nudą, a na niekorzyść odcinka działa również fakt, że podobne wątki w serialu już się przewinęły. Scully nadal robi za "ciocię dobrą radę" - przeprowadza autopsje, udziela jakichś wskazówek i schodzi grzecznie na drugi plan. Nie wiem też, po co Fox tak często jest wspominany, skoro  całkowicie usunięto jego osobę z projektu. Takie odwracanie się za siebie to raczej strzał w stopę, jeśli postawiło się na liczne zmiany. Co prawda klimat w "Daemonicus" niby był niezły, ale sama aura całości nie uratuje. Dla mnie jeden z najsłabszych segmentów w ogóle - ciągle miałem wrażenie deja vu, że to już było, zaś sama historia niezbyt absorbuje i jest trochę nie do końca jasna.

"4-D"


Odcinek nawet niezły - ciekawie się go oglądało, a i scenariusz został zmyślnie napisany, byśmy nie domyślali się prawdy do samego końca. Minusem jest jednak to, że od poprzednika ("Daemonicus") twórcy starają się jakoś rozwinąć relację Doggetta i agentki Reyes, co im nie do końca wychodzi, gdyż w ogóle nie czuć chemii między tymi bohaterami i jest jakoś tak jałowo. To także taka usilna próba nawiązania do starszych sezonów, gdy Scully i Mulder docierali się, a pomiędzy nimi stopniowo iskrzyło. Tutaj to dzieje się za szybko, bez większych emocji - z tym, że o ile Doggett jest nawet niezłą, wyrazistą postacią, tak Monica już niekoniecznie. Moim zdaniem bardziej się ona nadaje do jakiejś roli drugoplanowej aniżeli głównej. Niemniej jednak "4-D" oceniam przyzwoicie. Na koniec dodam, że bardzo miły był ten polski akcent z najlepszą polską kiełbasą oraz Gdańskiem.

"Lord of the Files"


Moim zdaniem epizod ten utrzymany został w konwencji tych starszych, opowiadających o różnych mutantach. Widać podobieństwo choćby do odcinka o tym chłopaku z zębami rekina, czy kim on to był. Tym klasycznym standalonom o tej tematyce "Lord of the Files" nie dorównuje, ale mimo wszystko jest niczego sobie - ogląda się go dość ciekawie, a i ten król much nawet intryguje. Niektóre akcenty humorystyczne były trochę wymuszone, niepotrzebne, jak np. wątek doktorka od owadów, jednak nie czułem poirytowania. Efekty specjalne polegają głównie na zastosowaniu CGI i choć jest ono przyzwoite, to jednak niedoskonałe. Ostatnio coraz częściej spotykamy się z animacją komputerową w serialu, kosztem rekwizytów czy charakteryzacji, a jak wiadomo, efekty praktyczne zawsze będą najlepszymi technikami realizacji. Szkoda również, że Scully nie ma nic do roboty, ale w sezonie 9. to standard. Tutaj pojawia się jedynie po to, by wygłosić jakiś termin medyczny, albo żeby ten doktorek do niej podbijał. Całość może nie zachwyca, ale źle też nie mogę jej ocenić.

"Trust No 1"


Kolejny odcinek, który w moim odczuciu nawiązuje w swojej formie do tych z sezonu drugiego-czwartego. Mamy tu bowiem klasyczny wątek spiskowy i podobny, sentymentalny klimat. Nareszcie wykorzystano potencjał Anderson w obsadzie, umiejętnie też posłużono się brakiem Foxa Muldera (którego już chyba nie tylko widzom, ale i samym twórcom brakuje). Scenariusz trzyma w napięciu, zwroty akcji są zaskakujące, a co najważniejsze - całość, choć oczywiście naiwna, nie jest jednak jakaś zagmatwana. Podobał mi się prolog oraz panujący tu nastrój. Jako ciekawostkę dodam, że w segmencie tym pojawia się Terry O'Quinn. To już kolejny jego występ w "Archiwum X". Ciekawe, czy kreowane przez niego postacie są w jakiś sposób powiązane ze sobą.

"John Doe"


Epizod nawet mi się spodobał, głównie z tym, że nie powielał żadnych wcześniejszych klisz serialu. Dostaliśmy za to coś świeżego oraz pomysłowego. Skupiono się tutaj na samej postaci Doggetta, którego mogliśmy poznać z nieco innej strony - jako człowieka wymiętego, gdy nie wymachuje legitymacją i nie opowiada się za prawem. Intrygujące jest to, że nie może przypomnieć sobie swojej tożsamości i przez większość czasu ekranowego nawet nic nie wskazuje na to, że w końcu to nastąpi. Świetnie wypada tu Robert Patrick, który ma swoje pięć minut i może pobawić się osobą Doggetta. Klimat jest odpowiedni, a zdjęcia w żółtawej tonacji są ładne, przykuwające uwagę. Wątki paranormalne ograniczono do minimum. Finał trzyma w napięciu i można się tu przyczepić tylko do tego, że motyw utraconej pamięci został odkręcony w minutę czasu, tuż przed pojawieniem się napisów końcowych. Odcinek może nie jakiś super, ale wykonano solidną robotę.

"Hellbound"


Po opisie fabuły mogłoby się wydawać, że nic ciekawego tu nie dostaniemy (znowu wątek więzienia/skazańców). Zostałem jednak miło zaskoczony, trafiając na jak na razie najlepszy odcinek 9. sezonu, a i jeden z najkonkretniejszych, jakie było mi dane obejrzeć w ostatnim czasie. Przedstawiona tu historia jest kapitalnie rozpisana - mamy tajemnicę, śledztwo oraz odpowiedni, mroczny klimat. Podczas seansu włos potrafi się zjeżyć na głowie, a i uświadczymy też naprawdę pokaźną ilość brutalności i gore. Efekty specjalne są praktyczne/fizyczne, bez dodatków w postaci animacji komputerowej. Mogłoby się wydawać, że stare, dobre Archiwum X wraca, gdyby nie fakt, że coraz bardziej zaczyna brakować duetu Mulder-Scully... Tutaj aż chciałoby się ich widzieć w akcji, jak za dawnych lat, ale niestety - nie można mieć wszystkiego. Robert Patrick dwoi się i troi, jego Doggett naprawdę daje radę, lecz agentka Reyes jest zupełnie płaska, bezpłciowa. Jej relacje z Johnem są bez żadnych emocji, fajerwerków. To chyba mój jedyny zarzut, ale bardziej skierowany do scenarzystów całej serii aniżeli tego epizodu.

"Provenance"


Zauważyłem, że scenarzyści mitologicznych epizodów trochę spauzowali z gmatwaniem wszystkiego, stawiając na nowe spiski (wątek Williama) lub ewentualnie na takie, które łączą się z wydarzeniami pochodzącymi z maksymalnie ostatnich sezonów (motyw UFO opatrzonego cytatami z Biblii z serii 6.). Co prawda jest to wszystko naciągane, ale przynajmniej nie jakoś głupio. Przebieg akcji dosyć trzyma w napięciu i ponownie obecność Scully zostaje wykorzystana. Do niezłych należą sceny, gdy Dana i Monica Reyes prowadzą własne, prywatne dochodzenie - odkrywane są wtedy kolejne karty. Między kobietami panuje również specyficzne, erotyczne napięcie i czuć między nimi większą chemię, niż między agentką Reyes a Doggettem :D.

"Providence"


Kolejny, naprawdę solidny segment. Już samo wprowadzenie jest dosadne - mamy retrospekcję z pola bitwy z 1991 r., którą fantastycznie zrealizowano. Wybuchy, strzelaniny oraz moment, kiedy superżołnierze biegną i są ostrzeliwani z różnych kierunków robią wrażenie. Dalej mamy wątek UFO odkopanego na pustyni oraz tej grupy, która wierzy, że rasa kosmitów kiedyś zapanuje nad Ziemią. Jest interesująco, tajemniczo, a efekty specjalne zdecydowanie zadowalają. Motyw nadnaturalnych właściwości Williama i mieszanie w jego pochodzeniu uważam za dość wydumane, zbędne kombinacje, aczkolwiek jakoś bardzo mi nie przeszkadza. W jakiś sposób napędza to też akcję mimo wszystko. Muzykę Marka Snowa charakteryzuje wyrazistość - w tym sezonie jeszcze się o niej nie wypowiadałem, ponieważ miałem względem niej mieszane odczucia. Z jednej strony była słyszalna, ale jakoś nie porywała, nie zachwycała. Nie było w niej nic pamiętnego, jak dawniej. Tutaj jednak kompozytor znów daje popis swoich umiejętności. Mam nadzieję, że utrzyma taki poziom do końca sezonu. Na koniec wspomnę, że Doggett ponownie zostaje poważnie ranny - to już kolejny raz pod rząd, gdy coś mu się dzieje w tej serii. Liczę, że nie wpadnie w pułapkę pt. "agent Mulder nie żyje"/"jest w krytycznym stanie", by za dwie minuty wstać jak gdyby nigdy nic.

"Underneath"


Epizod jak dla mnie średni, aczkolwiek znośnie się go oglądało i dość długo postać Fassla owiana była mgiełką tajemnicy. Możemy też zobaczyć retrospekcje, gdy Doggett był gliną, choć szkoda, że nie ucharakteryzowano go na młodszego lub nie zmieniono mu fryzury. Wychodzi na to, że agent od dobrych 13 lat wciąż jest taki sam i nosi to samo uczesanie (we flashbackach z synem z poprzednich odcinków również wygląda identycznie). Dziwi mnie także to, że skoro Fassl zmieniał się fizycznie w mordercę, to czemu czasem widzimy ich razem? W niektórych scenach Fassl stoi i przygląda się na zabójstwa "brodacza", a na koniec okazuje się, że sam nim był.


"Improbable"


Bardzo pozytywnie zaskoczył mnie ten odcinek - jest luźny, ale jednocześnie złożony, a wątek numerologii wypadł naprawdę intrygująco. W "Improbable" świetnie odnajduje się też Burt Reynolds i widać, że nieźle bawi się w swojej roli. Kreuje postać sympatyczną, ale jednocześnie bardzo tajemniczą. Nie brakuje tu wstawek humorystycznych, natomiast finał w tym podziemnym parkingu trzyma w napięciu i został nieźle rozegrany. Podobały mi się również piosenki wykorzystane w tym epizodzie - rozładowywały nastrój oraz nadawały specyficznego klimatu.

"Scary Monsters"


Powiem tak - koncepcja była, scenariusz wypadł przyzwoicie, ale "Scary Monsters" wyjątkowo pogrzebały efekty specjalne. W całej historii serialu cieszyła ich solidność, dopracowanie i nawet animacja komputerowa była niczego sobie, ale  tutaj CGI robale wyglądają bardzo sztucznie i słabo. Szczególnie, gdy atakują Doggetta to uboga, niedopracowana grafika komputerowa razi w oczy. Mnie osobiście trochę to przeszkadzało, ponieważ scenarzystom udało się wytworzyć solidny klimat oraz aurę niepewności, która pryska jak bańka mydlana, kiedy pojawiają się robale zrobione na pececie. Do plusów zaliczam wygląd tej posiadłości, w jakiej utkwili bohaterowie. Większość odcinków, w których zostają oni uwięzieni na nieznanym terenie/obiekcie zawsze daje radę. Miłym ukłonem jest także powrót Leyli Harrison - byłaby ona ciekawszą partnerką dla Doggetta niż Reyes. Przynajmniej logiczne byłyby ciągłe nawiązania do duetu Mulder-Scully ;).

"Audrey Pauley"


Epizod względnie udany, potrafiący zainteresować, choć trochę wkurzyło mnie, że znowu na tapecie jest ciężki stan jednego z agentów - Doggett był już w nim kilkukrotnie (dwa razy w śpiączce, raz stracił pamięć), po czym w kolejnym odcinku nie było nawet żadnych śladów po wcześniejszych przeżyciach, ani fizycznych ani psychicznych. Teraz przyszedł czas na Reyes, która trafia (jak dla mnie) do czyśćca, gdzie walczy o powrót. W świecie rzeczywistym John Doggett robi wszystko, żeby ją wybawić z rąk doktora, pragnącego wykorzystać jej organy - nieźle to rozpisano, a i Robert Patrick ładnie wciela się w Doggetta, desperacko walczącego o życie Reyes. Scen trzymających w napięciu trochę dostaniemy, również klimat jest odpowiedni w tym opuszczonym szpitalu, gdzie przebywa dusza agentki. Brakowało mi tylko, by John zdzielił albo nawet sklepał tego doktorka uśmiercającego pacjentów. Nie wyjaśniono czemu ich zabijał, ale wnioskuję, że chodziło o pobór organów - widać, jak szybko chce on wydać ciało Reyes transplantologom, tłumacząc, że ktoś już oczekuje na serce i kontaktował się z innym szpitalem (czy jakoś tak). Możliwe, że z innymi pacjentami  też tak było i poszli "na części".

"Jump The Shark"


Odcinek skoncentrowany na Samotnych Strzelcach, który dopełnia ich dotychczasową historię. Pojawia się w nim również Morris Fletcher. Całość jest nawet sprawna, a intryga absorbująca, choć nieco dziwna. W sumie wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że poświęcenie Strzelców pokazano trochu po łebkach. W najbardziej dramatycznym momencie pada cięcie, a następnie mamy już pokazany pogrzeb tych przesympatycznych miłośników teorii spiskowych. To  trochę za mało, by wycisnąć z widzów jakieś większe emocje. Nie mam tu na myśli pokazywania wszystkiego szczegółowo, ale liczyłem na nieco więcej sugestywności. Mogłaby się pojawić scena, jak za drzwiami, w tym pomieszczeniu, gdzie przebywają uwięzieni z wirusem zaczyna coś się dziać, upadają i wtedy dopiero następuje cięcie. Lepiej by to wyglądało, a i uświadczylibyśmy więcej dramatyzmu.


"Release"


Przy tym epizodzie już dobitnie widać, że twórcy domykają wszystkie wątki przed końcem serialu. Odcinek "Release" wyszedł jednak naprawdę dobrze, szczególnie podobał mi się ten pomysł z podzieleniem go na poszczególne części, pomału układające się w całość. Intryga trzyma w napięciu, a sprawa morderstwa syna Doggetta porusza. Pokazano też detektywa od strony bardziej ludzkiej - ma swoje słabości, a przeszłość spędza mu sen z powiek. Standalony skupiające się na tej postaci są znacznie ciekawsze niż te, w których parują go z Monicą Reyes. Robert Patrick bezbłędnie zagrał i pokazuje, kto tu trzyma poziom do samego końca. Również Mark Snow skomponował piękny, miejscami sentymentalny soundtrack, idealnie pasujący do klimatu. "Release" jest przykładnym, archiwowym thrillerem-kryminałem, z nutką nostalgii. Konkretna robota, choć nie obyło się bez nurtujących niedopowiedzeń - rozwiązania zagadki bowiem tu nie otrzymamy.

"William"


Epizod oglądało mi się nawet dobrze, ale jest trochę naiwny - Scully decyzje o adopcji podjęła chyba pod wpływem silnych emocji. Gdyby miała oddać Williama, to raczej zrobiłaby to wcześniej, kiedy polowali na niego superżołnierze lub wtedy, gdy go uprowadzono. Tutaj de facto nic mu nie zagrażało, a jedynie Jeffrey Spender trochę Danę "nastraszył" opowieściami o kosmitach, którzy będą chcieli jej dziecka. Ciekawe jest też to, że Jeffrey powrócił - widać w "X-Files" nikt nie ginie na dobre :D. Przeszkadzała mi jeszcze jedna rzecz, a mianowicie ciągłe gadanie i wspominanie Muldera... ja wiem, że ten odcinek był częściowo o nim, ale bez przesady. Wspominać go w niemal każdej linijce dialogu to trochę za wiele jak dla mnie. Poza tym było okej, nawet intrygowało, kim jest zdeformowany mężczyzna, a sceny w domu Scully trzymały w napięciu.

"Sunshine Days"


"Sunshine Days" wypada nawet przyzwoicie, choć jakoś szczególnie nie zapada w pamięć. Zdecydowanie najlepsze są tu pierwsze minuty, kiedy wydaje się, że z domem położonym na przedmieściach coś jest nie tak. Mamy tę aurę tajemnicy i sprawę idealnie nadającą się do Archiwum X. Potem, gdy wyjaśnia się, że tak naprawdę chodzi o mieszkańca posiadłości, mającego nadnaturalne, parapsychiczne zdolności czar nieco pryska, ponieważ mieliśmy już podobne wątki w serialu. Nadal jest jednak na swój sposób ciekawie. Pochwalę również efekty specjalne, które robią wrażenie i nie opierają się na samym CGI. W epizodzie tym występuje Michael Emerson, znany m.in z serialu "Zagubieni".


"The Truth"


Trochę inaczej wyobrażałem sobie ten odcinek, ponieważ myślałem, że Mulder powróci z jakimiś twardymi dowodami mogącymi ujawnić prawdę, że dojdzie do niezłego przewrotu i podsumowania całego serialu, a jak się okazało, całość ograniczono do... rozprawy sądowej (Skinner, Scully, Doggett oraz Reyes chcą oczyścić Muldera z zarzutu popełnienia morderstwa oraz ujawnić spisek), która jest jedną wielką farsą - w przenośni i dosłownie.W przenośni, ponieważ takie rozwiązanie fabularne służy tylko temu, by jak najwięcej poodnosić się do wcześniejszych wątków i postaci z serialu, a dosłownie, bo werdykt i tak jest odgórnie ustalony. Początkowo niezbyt mi się to podobało, ale sentymentalny klimat plus liczne retrospekcje mnie kupiły. Uczucie nostalgii jest wyczuwalne od pierwszej minuty aż po napisy końcowe. Motyw pojawiających się duchów (tylko Palacz wraca fizycznie i zalicza krótki, ale pamiętny występ), które dają wskazówki Mulderowi był dosyć banalny, ale chwytliwy. Podobny zabieg miał miejsce w serialu "Nieśmiertelny", gdzie w finałowym epizodzie Duncan postanowił poświęcić się dla sprawy, a duch jego przyjaciela niczym w "Opowieści wigilijnej" zabrał go do alternatywnej rzeczywistości, w której Duncan nigdy nie istniał. Chciał mu w ten sposób pokazać, ile dobra wprowadził - bez niego wiele osób źle by skończyło. Tam zastosowano to również tylko dlatego, żeby powrócić do długo nieobecnych osób i wątków zakończonych lata wcześniej. Co by jednak nie mówić, "The Truth" to nawet dobre zakończenie "The X-Files", choć raczej niewyszukane. Można było zrobić to lepiej, ale przynajmniej dostajemy możliwość powspominania sobie całego serialu z  łezką w oku. Gdy odcinek się kończy, to jakoś tęskno się robi...

                                               Podsumowanie


Dziewiąty sezon "Z Archiwum X" przez większość fanów jest uznawany za najgorszy w historii serialu. Niektórzy do tej pory mają problem z zaakceptowaniem go lub całkiem nie uznają albo pomijają. Ja podszedłem do niego z dystansem i świadomością, że to już nie będzie to samo "X-Files" co dawniej, przez co nie doznałem szoku i jakoś mocno się nie rozczarowałem. Standardowo dostaniemy tu odcinki dobre, całkiem niezłe oraz dużo zwyczajnych przeciętniaków, czyli jak w każdym dotychczasowym sezonie. Różnica jest jednak taka, że tym razem otrzymaliśmy zupełnie inny klimat, a scenarzyści nie mogli się zdecydować, w jaką stronę chcą pchnąć serial, więc wybrali opcję teoretycznie najbezpieczniejszą - są nowi główni bohaterowie, nowa stylistyka, ale mitologia została reaktywowana, zaś w tle nadal przewijają się relacje Scully i nieobecnego w tej serii Muldera. Twórcom ewidentnie brakło odwagi, by postawić na reebot czy całkowicie inną historię, dlatego też trochę nieudolnie przez wszystkie epizody na dalszym planie ciągnięto wątek Scully, jej dziecka oraz wiecznie szukającego prawdy Foxa Muldera, co miejscami było niepotrzebne. Zbędne też okazały się być próby zrobienia z agentki Reyes i Johna Doggetta pary. Niemniej jednak banalny, choć nostalgiczny finał tego sezonu wszystko dość ładnie zamknął i podsumował. Dziewiąty rozdział "X-Files" oceniam dość pozytywnie, nie mając powodu, by się nad nim pastwić - od samego początku wiadomo było, że realizowany jest bez pomysłu, widać to i nikt tego nie ukrywa, ale na szczęście do zbeszczeszczenia serialu nie doszło.

THE TRUTH IS OUT THERE

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)