poniedziałek, 26 listopada 2018

"Z Archiwum X: Chcę wierzyć" (2008)

"Z Archiwum X: Chcę wierzyć" (2008) - pamiętam, jak ten film wchodził do kin i miał to być wielki powrót duetu Mulder-Scully oraz samego "Archiwum X", które w tym czasie nadal cieszyło się u nas ogromną popularnością za sprawą ciągłych powtórek w telewizji Polsat. Prasa namiętnie rozpisywała się o "Chcę wierzyć", zaś Chris Carter początkowo planował kilka produkcji kinowych, kontynuujących fabułę znaną z serialu. "I Want to Believe" jednakże nie poradziło sobie zbyt dobrze w box office, a opinie krytyków nie były zbyt przychylne, co ostudziło entuzjazm twórców, także newsy związane z "X-Files" zaczęły szybko znikać. Ja wtedy serial i pierwszą kinówkę z 1998 r. kojarzyłem jedynie z telewizyjnych zapowiedzi (tak, tak - ze stacji ze słoneczkiem w logo) oraz fragmentów, na które czasem się trafiło zmieniając kanał. Nie znałem też niczego z kanonu w momencie, gdy jakiś czas później udało mi się obejrzeć "Z Archiwum X: Chcę wierzyć" podczas premiery na małym ekranie (28 list. 2011 r.,  Polsat ). Już wtedy, bez znajomości serialu czy pierwszej wersji kinowej coś mi w tym tytule mocno nie odpowiadało... może w ogóle niepasujący do tej marki klimat? Wszak nie trzeba znać całości od dechy do dechy, by zauważyć takie odstępstwa.
Teraz, po wielu latach, po zapoznaniu się z oryginalnymi, dziewięcioma sezonami serialu (a także dziesiątym, dodatkowym) oraz po odświeżeniu "Z Archiwum X: Pokonać przyszłość" nadeszła odpowiednia pora na powtórkę niezbyt udanego dzieła Chrisa Cartera z 2008 r. Seans minął mi lepiej niż kiedyś (może po części dlatego, iż zżyłem się z Mulderem i Scully), ale nadal uważam, że klimatu z dawnego "X-Files" nie ma tu za grosz. Nie pomaga nawet fakt, że materiał nagrywano w Vancouver, czyli tam, gdzie realizowano i filmowano pierwsze sezony serialu. Jest co prawda kameralnie, w ujęciach panuje chłód, sceneria ma stricte zimowy nastrój, zaś w powietrzu wisi aura tajemnicy i mroku, ale obraz ten przypomina bardziej tani dreszczowiec/thriller aniżeli prawowite Archiwum X. Budżet był tu o połowę mniejszy (30 mln) niż przy "Pokonać przyszłość" (66 mln), co niestety widać. Reżyser z kolei stosuje liczne niewyszukane chwyty, które mają widzowi przypomnieć o czasach świetności tej franczyzy; tym sposobem w scenie, kiedy po raz pierwszy widzimy Muldera, wcina on słonecznik, za jego plecami dumnie wisi znany wszystkim plakat z UFO, a do sufitu poprzyklejane są ołówki. Może jest to przyjemne mrugnięcie okiem do fanów, ale jakże niesubtelne oraz nachalne.
Ponadto Scully znów staje się sceptyczna, a Fox jako jedyny wierzy (albo chce wierzyć) w wizje księdza-pedofila. Byłoby to na miejscu, gdyby nie fakt, że w ostatnich sezonach serialu odchodzono od tego motywu - miało to sens, ponieważ Dana widziała już tyle zjawisk paranormalnych na własne oczy, że nie mogła dalej ich nie akceptować. Tutaj wracamy do punktu wyjścia. Carter stara się też głównie skupiać na relacjach pary agentów, ale robi to w sposób koślawy - dialogi są moralizatorskie, pretensjonalne i roi się w nich od banałów, natomiast znudzonych bohaterów rzadko widzimy na ekranie razem, choć zawsze ich współpraca nad niewyjaśnionymi sprawami najbardziej fascynowała. Z wątków nadprzyrodzonych w dużej mierze zrezygnowano, ale do czasu - w ostatnim akcie i to zostaje odhaczone, jak gdyby dla zasady. "Z Archiwum X: Chcę wierzyć" nie jest jednak doszczętnie złe - przedstawiona intryga potrafi zainteresować, zaś panująca atmosfera jest gęsta, solidnie zbudowana. Z tym, że całą historię można było spokojnie skrócić do niecałych 45 minut (lub rozbić na dwa epizody) i włączyć w którąś serię telewizyjną - takie rozwiązanie o wiele lepiej by się sprawdziło. Efekty specjalne są niezgorsze (choć oszczędne) i na szczęście nie uświadczymy w nich wszędobylskiego CGI. Niezłe są jeszcze akcenty humorystyczne, szczególnie słowne docinki różnych osób adresowane w stronę księdza-pedofila lub teksty rzucane przez Muldera. Poziom trzyma również muzyka Marka Snowa, jednak uczciwie trzeba przyznać, że kompozytor mimo wszystko ma na koncie lepsze soundtracki. Reasumując - film ogląda się w skupieniu, z względnym zaciekawieniem, ale przynależność do uniwersum spod znaku X do czegoś zobowiązuje i tego czegoś w pełni nie otrzymaliśmy. Moja ocena to 5/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)