"Zatopieni" (2005) - po zakupieniu tego filmu na DVD w 2008 r. i obejrzeniu go, przez niemal równe 10 lat miałem ciężką traumę i odpuściłem sobie wszystkie tytuły Seagala nakręcone po 2000 r. Minęło jednak trochę czasu i postanowiłem wziąć na warsztat filmografię "jedynego sprawiedliwego" - odhaczając kolejne produkcje, przyszedł czas na ponowne starcie z "Zatopionymi". Łudziłem się, że ponowny seans okaże się lepszy, ale.... niestety - było jeszcze gorzej niż dekadę temu. Katusze przechodziłem już od sekwencji początkowej, w której zaserwowano nam dyskotekowy, maksymalnie przyspieszony montaż ze surrealistycznymi wstawkami (już na wstępie nie zwiastuje to niczego dobrego). Dalej raczeni jesteśmy jakimś wykładem o funkcjonowaniu mózgu, a akcja zaczyna skakać po różnych miejscach i różnych postaciach, jednak sensu w tym żadnego. Wygląda to jak zlepek niczym niepowiązanych scen, nagrywanych w różnych lokalizacjach - konia z rzędem i babcię za żonę temu, kto zrozumiał tę fabułę. Ja do samego końca nie wiedziałem, o co w "Zatopionych" chodzi - mamy zdradliwych przywódców na najwyższych stanowiskach, jakąś terrorystyczną organizację, atomową łódź podwodną, jakiegoś szalonego naukowca robiącego pranie mózgu i inne bzdety. Ciągle widać cięcia, co chwilę dochodzą nowe wątki, a dialogi to standard, "oni nas znajdą", "oni chcą nas zabić" - kto, co? O co w tym wszystkim do cholery chodzi?
Poziom realizacji to czysta okropność - wszystko jest tanie, obskurne, a nieczytelny montaż nie ułatwia sprawy. Efekty specjalne są biedne, a szczególnie te wykorzystane przy locie helikopterem, gdzie widzimy komandosów w modelu nakręconym na niebieskim ekranie albo na tylnej projekcji. Strzelaniny są tandetne, a działania protagonistów kompletnie bezmyślne - w waszą stronę biegnie pół armii w asyście czołgu, a was jest zaledwie garstka - co robicie? Siedzicie i strzelacie na oślep, wszak jesteście wspierani przez Stevena Seagala i prędzej czy później coś wymyśli, nawet jeśli będzie to kompletnie abstrakcyjne. Walki są tu aż trzy, tak nieemocjonujące, że więcej wrażeń dostarcza skrobanie ziemniaków. Nawet nie chodzi tu o nieudolność, lecz o brak napięcia - Steven stoi w miejscu i czeka, aż przeciwnik sam na niego wyskoczy. Oczywiście po paru uderzeniach, wyprowadzonych od niechcenia, oponent pada. Grubas w zasadzie wyłożył tu lachę, dokonując żałosnej autoparodii. Każda jego wypowiedziana kwestia rani nasze uszy, a sceny, gdzie ospale przekomarza się w kadrze powodują zapalenie spojówek i skręt kiszek. Oczywiście paraduje w swoim słynnym płaszczu, nawet w sekwencjach, w których panuje upał. Przedłużanej peruki też nie sposób nie zauważyć. Muzyka jest tak beznadziejna i do tego stopnia niedobrana, że jeśli w piekle jakaś przygrywa, to z całą pewnością pochodzi ona z tego "dzieła". Jako ciekawostkę dodam, że w epizodycznej roli dostrzeżemy Gary'ego Danielsa. Cóż mogę więcej napisać? Chyba tylko tyle, że "Zatopieni" to arcygniot, nadający się jedynie do torturowania więźniów w Guantanamo. Rzadko tak oceniam, ale daję 1/10 - w pełni zasłużone. Mam to na DVD z jakiejś gazety, lektorem jest Paweł Straszewski - czyta ostre tłumaczenie, w którym uświadczymy sporo bluzgów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)