"Piątek, trzynastego" (1980) - kultowy już dziś film, który zrewolucjonizował podgatunek kina grozy, jakim jest slasher. Zapoczątkował też jedną z najbardziej charakterystycznych serii horrorów, liczącą aktualnie kilkanaście tytułów, a postać występującego w nich mordercy w hokejowej masce, Jasona Voorheesa stała się już jedną z ikon popkultury, choć de facto Jason pojawia się dopiero od części drugiej. W oryginale nie jest on obecny, ponieważ zabójstwa dokonuje jego rodzicielka, aczkolwiek domniemana śmierć bohatera stanowi motor napędowy fabuły. Pamiętam, jak pierwszy raz oglądałem dzieło Seana S. Cunninghama w stacji TCM w piątek, 13 sierpnia 2010 r., a naczytawszy się w Internecie wielu tekstów o tym uniwersum nastawiłem się na ciągły strach i przerażenie - co prawda tego nie uświadczyłem, ale seans był bardzo elektryzujący oraz intensywny. Z miejsca pokochałem "Friday the 13-th" i regularnie stawiałem się przed telewizorem, gdy go emitowano. W ostatnich latach, robiąc sobie maratony tego cyklu, produkcję z 1980 r. zostawiam na koniec, ponieważ jest zdecydowanie najlepsza i choć lubię sequele, tak widzę w nich kolosalną tendencję spadkową, a dwa ostanie epizody są wręcz zmazą na tej franczyzie. Znając dobrze całą historię Crystal Lake i Jasona oraz jego familii nic nie tracę, a na finisz puszczam to, co najbardziej udane.
Na wstępie rozpisałem się trochę o subiektywnych odczuciach związanych z tym tytułem, więc teraz przejdę do jego analizy - "Piątek, trzynastego" to wzór dreszczowca, który w niepewności trzyma od pierwszych do ostatnich minut. Twórcy mieli sprecyzowane założenia i doskonale wiedzieli jak poprowadzić całość, by jak najbardziej zaangażować widza w to, co widzi na ekranie. Posłużono się tutaj maksymą Hitchcocka (najpierw trzęsienie ziemi, potem napięcie wzrasta) - początek mamy z przytupem, a potem następuje skrupulatne rozkręcanie intrygi. Nacisk położono przede wszystkim na wyrazisty klimat, postać nieznanego mordercy oraz sceny gore. Pomniejsze wątki scenariusza czasem są nie do końca sensowne (np. szalony Ralph czający się nie wiadomo po co w spiżarce czy leżący pod łóżkiem zabójca jakiś czas), ale spokojnie można przymknąć na to oko - to oczywiste naciągnięcia, by oglądającego czymś zaskoczyć w danym momencie. Eliminacja obozowiczów została dobrze rozplanowana - giną jeden po drugim, ale jest to rozłożone w czasie tak, by nie dostać natłoku zgonów ani tym bardziej nudy. Realizacja sekwencji uśmiercania nastolatków jest solidna i widowiskowa, a momenty te należą do odważnych jak na lata, w których je nagrywano. Zobaczymy m.in przebijanie szyi strzałą, wbijanie w czerep siekiery i inne atrakcje. Za te krwawe efekty i charakteryzacje odpowiadał Tom Savini - maestro w swojej branży, który bez ogródek lubi pokazywać wszystko w kadrze.
Panującej tu atmosfery nie da się podrobić - jest gęsta, że można ją kroić nożem (albo ciąć maczetą), a zagrożenie wisi ciągle w powietrzu. Skutecznie podkręca ją nastrojowa muzyka Harry'ego Manfredini'ego, a idealnie dobrana dla slashera sceneria przykuwa uwagę - mamy nieco zaniedbane domki letniskowe, otaczający obozowisko las i jezioro, a towarzyszą temu intensywne opady deszczu i burza. Zdjęcia stanowią spory atut "Piątku, trzynastego". Aktorstwo nie jest jakieś wyszukane, ale przyzwoite (dodam, że w drugoplanowej roli pojawia się młody Kevin Bacon, który już wtedy był bardzo wyrazisty) - bohaterów da się polubić i mogą utkwić w pamięci, a to już coś. Przyjemnie patrzy się na sceny, gdy wypoczywają, nieświadomi rzezi - to trochę taka namiastka sielanki, gdzie ładnie uchwycono również uroki lata. Podobały mi się też fragmenty, jak organizowali sobie czas w trakcie nawałnicy i np. grali w monopol. Finałowa konfrontacja między jedyną ocalałą a antagonistką jest zaciekła, a przez to absorbująca i sprawna. Chwile, jak Alice barykaduje się w jednej chatce, do której oknem zostaje wrzucony trup, są już flagowe. W kontynuacjach często je cytowano oraz parafrazowano. Sama postać Pameli Voorhees, która pozbawia życia za śmierć syna wszystkich, którzy wejdą na teren Crystal Lake jest mroczna i intrygująca. Duża tutaj zasługa Betsy Palmer, która się w nią wcieliła i nadała niebanalnej osobowości. "Piątek, trzynastego" oceniam na 8/10 - często widziałem to w TNT/TCM - czytał tam chyba Maciej Szklarz, ale nie jestem pewny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)