niedziela, 9 września 2018

"28 tygodni później" (2007)

"28 tygodni później" (2007) - poprzeczki, którą wysoko podniósł Danny Boyle w oryginale, nie przeskoczył Juan Carlos Fresnadillo, autor sequela. Hiszpański reżyser stara się dotrzymać kroku Boyle'owi i robi wszystko, by wytworzyć podobny klimat, ale niestety scenariusz, bazujący na utartych schematach, ogranicza możliwość stworzenia czegoś równie niebanalnego jak poprzednik. Tym razem fabuła jest  typowa dla gatunku - w mieście dochodzi do ponownej epidemii wirusa i mamy grupkę ocalałych, która próbuje się z niej wydostać. Oczywiście są jakieś poboczne wątki rodzinne, jednak bezpiecznie utrzymano je na dalszym panie. Szczerze mówiąc, film w swej konstrukcji bardziej mi przypominał "Resident Evil 2" albo którąś część "REC" niż kontynuację "28 dni później", choć stylistykę udało się zachować w miarę podobną. Nawet główny motyw muzyczny zostaje zachowany. Jednak... to nie to samo ;).
Strona wizualna jest nawet niezła, zdjęcia są ładne, a sceneria nastrojowa, aczkolwiek praca kamery okazuje się być zbyt chaotyczna i roztrzepana. Nie pomaga w tym szybki montaż, zawierający dużą ilością cięć. O ile sekwencje dialogowe czy te, w których nie ma akcji lub dynamicznych momentów są przyzwoite, tak gdy tylko zaczyna się coś dziać, to kamera lata we wszystkie strony, przez co właściwie nic nie jesteśmy w stanie zobaczyć, poza tryskającą zewsząd krwią czy rzucającymi się zarażonymi - wygląda to trochę, jakby operator cierpiał na ADHD. W "28 dniach później" też był początkowo z tym czasem problem, ale nie aż taki jak w tym przypadku. Powtórzono tu również ujęcia z różnych kątów, które były obecne w produkcji z 2002 r., jednak nie robi już to takiego wrażenia - właśnie przez takie, a nie inne zmontowanie części drugiej. Fresnadillo próbuje tymi zabiegami wkupić się w konwencję poprzednika i zarazem stara się być kreatywny, podkręcając je, ale naśladownictwo pozostanie naśladownictwem - mimo dobrych intencji.
Poziom efektów specjalnych wypada bardzo nierówno - tam, gdzie mamy charakteryzację oraz rekwizyty fizyczne jest jak najbardziej dobrze, ale są momenty, gdzie pojawia się CGI i wtedy nie jest już tak kolorowo. Animacja komputerowa okazuje się być dość uboga i zdradza przy tym swoją nienaturalność, czego przykład stanowi sekwencja na polanie, gdzie helikopter szatkuje łopatami od wirnika zainfekowanych czy też bombardowanie Londynu. Aktorstwo nie zachwyca, a postacie są jednowymiarowe - widzimy szlachetną panią doktor, wyidealizowanego żołnierza (snajpera), który na własną rękę wyprowadza poza zagrożoną strefę parę osób, a także dwójkę dzieciaków, których anomalie genetyczne mogą być kluczem do stworzenia szczepionki przeciw zarazie. Standardowo mamy również do czynienia z wrednym dowódcą. Żaden z protagonistów (bądź też antagonistów) nie ma nawet cienia charakteru ani osobowości - wszyscy są napisani od linijki oraz posiadają cechy typowe dla bohaterów zombie-horrorów. Może nie byłoby to takie widoczne i karykaturalne, ale w obsadzie są takie drewna jak Jeremy Renner czy Idris Elba, którzy od lat jadą na jednej minie i na jednej nucie. Jako pospolity, komercyjny horror może być i nawet szybko się go ogląda - oceniam na 6/10. "28 tygodni później" widziałem w Stopklatce TV, a lektorem był Jacek Brzostyński.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)