"Snajper: Reguły wojny" (2016) - pozbawiona budżetu i scenariusza, skręcona naprędce chałtura, która reklamowana jest nazwiskiem Seagala, występującego tutaj w jakiejś trzecioplanowej roli. Jego "gra" ogranicza się jednak do siedzenia na krześle i kontemplowania widoku za oknem. Czasem też do kogoś strzeli z dachu, ale to już w porywach. Aktualnie Seagal nie bierze udziału w żadnych scenach wymagających wysiłku fizycznego i nawet w tych nielicznych momentach, w których wstaje z krzesła, szybko następuje cięcie i zmiana ujęcia. No cóż - jest już tak gruby, że ledwo mieści się w kadrze, a operatorzy kamery robią wszystko co mogą, by to jakoś zamaskować. Świadczy o tym już sam fakt, że przez większą część czasu ekranowego filmowany jest od górnej połowy ciała, przy czym dominujące są zbliżenia samej twarzy. Kwestie dialogowe również zostały przez Steven'a olane, bo wypowiada je
zupełnie od niechcenia, bez jakiekolwiek cienia zainteresowania swoją
postacią. Nawet, gdy rozmawia ze swoim rannym kolegą, to na zasadzie
wyszeptania pod nosem swojej linijki tekstu. Oczywiście nadal robi z siebie pajaca i mówi właśnie tym swoim śmiesznym półszeptem, nosi ciemne okulary (nawet jak jest półmrok) oraz kreuje się na wielkiego wyjadacza. Ciekawe też, że jako snajper pozostawiony na terenie wroga nie podejmuje żadnego działania, nie robi rekonesansu, tylko siada na dupie i czeka. Dopiero pod koniec zbiera się do akcji, jakby w scenariuszu wyczytał, że towarzysze właśnie zmierzają z "odsieczą".
Sam film jest udawanym kinem wojennym, zrealizowanym na poziomie polskich seriali o tejże tematyce - akcji tu jak kot napłakał, a jeśli już, to ma ona niewiele wspólnego z operacjami wojskowymi, zaś działaniom bohaterów brakuje jakiejkolwiek logiki. Doświadczeni żołnierze strzelają także bez celowania - zabawne, że w ogóle trafiają. Podczas oglądania "Snajpera: Reguły wojny" dowiedziałem się również, że służąc w armii można nosić długaśne włosy i brody, a po postrzale w okolicy żeber da się normalnie funkcjonować. Fabuła jest zlepkiem sekwencji, kręconych bez wyraźnej koncepcji, a zbrojne potyczki rozgrywają się na jednej ulicy i w jednym budynku. Ktoś tu był bardzo rozrzutny, że zdecydował się na tak obszerny plan zdjęciowy ;). Same zdjęcia wypadają natomiast przyzwoicie i to chyba największa zaleta tej produkcji. Chwalebne jest też to, że nie wykorzystywano tu chaotycznego, przyspieszonego montażu, który był wielokrotnie używany w wielu nowych "dziełach" Seagala. Reasumując - "Snajper: Reguły wojny" to kolejny gniot, trzymający poziom ostatnich produkcji z udziałem tego aktora, jednakże można na niego rzucić okiem (bywało gorzej). Oceniam na 4/10, oglądałem to na Polsacie i czytał Jarosław Łukomski. Czekamy na kolejne premiery z mistrzem, namiętnie nadawane na tej stacji ;).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)