"Piątek, trzynastego V: Nowy początek" (1985) - ta część wśród fanów i miłośników cyklu nie cieszy się zbytnią popularnością, a niektórzy nawet typują ją jako jedną z najgorszych odsłon. Powód jest prosty - nie ma tu Jasona (o czym jednak dowiadujemy się niemal tuż przed napisami końcowymi). Dla wielu już sam ten fakt jest nie do przyjęcia, ale ja z piątką nigdy nie miałem problemu i stanowi ona jedną z moich ulubionych kontynuacji "Piątku, trzynastego", choć nieco odbiega od poprzedników klimatem (nie uświadczymy tu bowiem jeziora Crystal Lake ani niczego związanego z obozem). Jest nieco inaczej, ale to całkiem zgrabne odświeżenie trochu skostniałej konwencji i próba nadania serii nowego kierunku.
Historia została tutaj nieco urozmaicona, a sama produkcja to naprawdę sprawny slasher/thriller - intryga jest przemyślana, sprawnie wyreżyserowana i trzyma w napięciu, choć uważnie oglądając jesteśmy w stanie domyślić się, że Jason nie jest do końca "true", bo wije się z bólu, jego maska nie ma śladu po uderzeniu maczety z trójki itd. Są to jednak dość subtelne sygnały, które za pierwszym seansem można przeoczyć. Finał z całą pewnością niejednego widza zaskoczy, mimo, że wcześniej dało się dostrzec poszlaki, kto tak naprawdę jest mordercą. W ostatnich minutach wszystko układa się w logiczną i spójną całość, bogatą w charakterystyczne cechy dla tej serii - niebanalne uśmiercanie ofiar, dużo erotyki, cycków i swoistego klimatu podkręcanego przez ścieżkę dźwiękową Manfredini'ego. Duch lat 80-tych także jest tu obecny i można popodziwiać urokliwość tamtego okresu. Bez tego obrazy ten wiele by stracił (podobnie jak cała marka).
Historia została tutaj nieco urozmaicona, a sama produkcja to naprawdę sprawny slasher/thriller - intryga jest przemyślana, sprawnie wyreżyserowana i trzyma w napięciu, choć uważnie oglądając jesteśmy w stanie domyślić się, że Jason nie jest do końca "true", bo wije się z bólu, jego maska nie ma śladu po uderzeniu maczety z trójki itd. Są to jednak dość subtelne sygnały, które za pierwszym seansem można przeoczyć. Finał z całą pewnością niejednego widza zaskoczy, mimo, że wcześniej dało się dostrzec poszlaki, kto tak naprawdę jest mordercą. W ostatnich minutach wszystko układa się w logiczną i spójną całość, bogatą w charakterystyczne cechy dla tej serii - niebanalne uśmiercanie ofiar, dużo erotyki, cycków i swoistego klimatu podkręcanego przez ścieżkę dźwiękową Manfredini'ego. Duch lat 80-tych także jest tu obecny i można popodziwiać urokliwość tamtego okresu. Bez tego obrazy ten wiele by stracił (podobnie jak cała marka).
Mam jednak swoje zastrzeżenia - wątek tej prywatnej placówki dla skrzywionych umysłowo był niemalże idiotyczny - ciekawe, kto by wyraził zgodę na to, żeby ludzie z poważnymi problemami psychicznymi tworzyli sobie społeczność bez żadnego nadzoru i personelu medycznego? Niby był ten doktorek i jakaś tam asystentka, którzy pilnowali swoich podopiecznych, ale to zdecydowanie za mało. Po drugie - i tak nic oni nie robili, a na pacjentów dochodziły liczne skargi na policję. Ponadto, cały ośrodek mieścił się w prywatnej posiadłości, niespełniającej odpowiednich warunków i dokonano w nim morderstwa. Mieszane odczucia mam również względem humoru, który tutaj się pojawia i jest dość mocno uwypuklany, głównie za sprawą postaci wieśniaczki Ethel i jej syna, Juniora. Ta dwójka nieco rozładowywała atmosferę i czasem można było się uśmiechnąć z powodu ich zaściankowości, ale miejscami potrafiła też irytować swoją groteskowością oraz karykaturalnym sposobem grania aktorów. O wiele lepiej można było napisać ich role, żeby nie były aż tak przerysowane i stricte komiczne, bo nie pasuje to tutaj.
Inni bohaterowie (w większości) także byli papierowi, a niektórzy pojawiali się tylko po to, żeby efektownie zginąć. Można jednak wyróżnić dwóch protagonistów, których los nie był nam obojętny i którzy zostali ciekawie odegrani - mowa tu o tajemniczym, znanym z wcześniejszej części Tommy'm i charakternej Violet, często zwracającej uwagę swoją osobą. Ma ona też fajną scenkę tuż przed śmiercią, kiedy odstawia taniec robota do piosenki "His Eyes" nagranej przez "Pseudo Echo". Efekty specjalne są na średnim poziomie - morderstw mamy dość sporo, jest trochę posoki, ale nie wszystko pokazano w kadrze. Można także dostrzec markowane ciosy czy sztuczki operatorskie i montażowe, jakimi maskowano dokonywanie zabójstwa, czyli zamach/uderzenie, cięcie, zmiana ujęcia i trup na ziemi. Co prawda nie przeszkadza to jakoś bardzo i nie wpływa na odbiór filmu, ale nietrudno tego nie zauważyć. Oceniam na 6/10, podobnie jak większość segmentów cyklu "Friday the 13th" - poszczególne sequele można cenić sobie mniej lub bardziej, ale poziom trzymają podobny i mimo różnic są wierne podstawowym założeniom tej franczyzy. Też mam to nagrane ze stacji TV Puls z Koziołem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)