"Gra o życie" (2008) - chyba jedna z nielicznych produkcji Seagala po 2000 r., którą nawet da się obejrzeć ( i to z pewnym zainteresowaniem). Wiadomo, że nie jest to poziom jego dawnych tytułów, a nasz grubas ma jedną skwaszoną minę przez cały film, ale seans mija bez uczucia zażenowania. Seagal wyjątkowo nie gra tutaj jakiegoś tajnego agenta FBI albo CIA i nie jest nieskazitelny - jego bohater to przegryw, który pogrąża się w hazardzie i alkoholu, a w dalszej części fabuły staje się też najemnikiem. Co prawda wątek uzależnień pokazano w najprostszy z możliwych sposobów, a Steven nawet nie próbował grać, ale liczą się chęci stworzenia czegoś ciut bardziej oryginalnego niż "agent CIA rozbija mafię". Ogólnie rzecz biorąc, cała historia jest dość przyzwoita i mogę śmiało powiedzieć, że nawet wciąga. Gruby Seagal ma parę scen walk, o dziwo radząc sobie w nich bez kaskadera, a dodam, że nie są to proste chwyty za rękę, ale jakieś bardziej złożone szamotaniny. Niby krótkie, chaotyczne, jednak zawsze to coś. "Gra o życie" nie wlecze się na szczęście jak sporo nowych filmów tego aktora - jest całkiem sporo scen akcji. Są one sztampowe, ale znośne i dość krwawe - to dodatkowy plus. Jako ciekawostkę na koniec dodam, że w roli drugoplanowej pojawia się tu Lance Henriksen, co będzie miłą niespodzianką. Całość to raczej B albo C klasa na rynek DVD, ale nawet możliwa. Daję mocne 5/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)