środa, 8 sierpnia 2018

"Godzilla kontra Megaguirus" (2000)

"Godzilla kontra Megaguirus" (2000) - w serii Shinsei każda kolejna część ignoruje wydarzenia z poprzedniej i stanowi odrębne, alternatywne rozwinięcie oryginału z 1954 r. (wyjątkiem są jedynie dwie odsłony o Kiryu, ściśle ze sobą powiązane). W "Godzilla kontra Megaguirus" też uświadczymy taką manierę - wydarzenia z "Godzilla 2000" zostają pominięte i dostajemy zupełnie nową, samodzielną historię, osadzoną w nieco alternatywnej rzeczywistości, tj. w Japonii, po ataku Króla Potworów z 1954 i 1966 r., zrezygnowano z używania energii atomowej i zaczęto wykorzystywać plazmową, a także przeniesiono stolicę do Osaki. Pomysł ten jest dość nieszablonowy i dla mnie wypada nawet nieźle. Sama fabuła jest natomiast trochę pretekstowa, a film utrzymano w stylistyce serii Showa - mało w nim powagi, a trochę więcej taniego efekciarstwa oraz naiwności. Wątek z miniaturową czarną dziurą jest iście abstrakcyjny i głupiutki, ale jakże uroczy :). Podobnie zresztą jak ten z otwarciem tunelu czasoprzestrzennego, dzięki któremu, do XXI wieku dostaje się prehistoryczna ważka, Meganula składająca jaja, z których wylegną się setki krwiożerczych ważek. Scenariusz czasem ociera się o kuriozum i jest dość umowny, ale twórcy chyba zdają sobie sprawę z wielu bardzo naciąganych rozwiązań fabularnych, stąd traktują całość z przymrużeniem oka.
Realizacja jest nieco niechlujna i niestety produkcja ta ma najsłabsze efekty specjalne w Shinsei - makiety są niedokładne, filmowane tak, że zdradzają całą swoją studyjność, a ujęcia z samochodami czy słupami niestety całkowicie odbierają realizm. Animacja komputerowa wypada bardzo słabo i ubogo i jest chyba najtańsza z możliwych. Cyfrowe ważki kłują w oczy i nijak integrują się z tłem. Już za dzieciaka były dla mnie one "nieprawdziwe". Niestety, CGI w serii o Godzilli nigdy nie było, i raczej nigdy nie będzie dobre. Sytuację ratują trochę kostiumy potworów, które wyglądają imponująco i są dopracowane: Godzilla wygląda jak w poprzednim tytule (choć chyba są minimalne zmiany), a więc naprawdę okazale, a Megaguirus to wredny i agresywny boss Meganuli. Zadbano także o to, by mimika tego kaiju odpowiadała jego cechom charakteru - Megaguirus się szyderczo uśmiecha i ma wyrafinowane, perfidnie złośliwe spojrzenie. W gruncie rzeczy, koncept na tego potwora był niezbyt oryginalny, ani tym bardziej subtelny, ponieważ to kolejny, wielki owad w serii, bez żadnych wymyślnych mocy - ot, taka duża ważka na sterydach - ale mimo to twórcom udało się coś z niego wyciosać i wykorzystać ukryty potencjał. Odpowiednia prezentacja sprawiła i image sprawiły, że dostaliśmy dość ciekawego adwersarza, który może w pamięć nie zapadnie, ale swoją rolę w filmie spełnia - taki przeciwnik na jeden na jeden raz.
"Godzilla kontra Megaguirus" to pierwszy film z tej serii, który nakręcił Masaaki Tezuka - później wyreżyserował on jeszcze dwie części o Kiryu. Rzemieślnik ten ma tendencję do wplatania dużej ilości patosu i zbędnego, japońskiego bohaterstwa na pokaz i niestety będzie to widoczne w odsłonach, pod którymi się podpisał. Muzykę do obrazów spod ręki Tezuki skomponowała Michiru Ōshima - w tej części soundtrack jest nawet niezły, ale bez jakichś monumentalnych brzmień. Przy późniejszych projektach będzie dużo gorzej, ale o tym wspomnę podczas recenzowania sagi Kiryu. "Godzilla kontra Megaguirus" ogólnie jest produktem dość przyzwoitym, ale nieco chałturniczo zrealizowanym. Z powodu dużej dawki kiczu, niektórym fanom może nie spodobać się, ale jeśli ktoś ma spory poziom tolerancji, to powinien się nieźle bawić. Oceniam na 6/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)