poniedziałek, 27 sierpnia 2018

"Carrie" (2013)

"Carrie" (2013) - nie tak dawno recenzowałem tutaj pierwszą adaptację "Carrie" z 1976 roku,  którą wyreżyserował Brian De Palma - przypomnę tylko, że jest to dzieło nastrojowe, artystyczne, gdzie zrezygnowano z efekciarstwa i oklepanego straszenia, a postawiono na suspens oraz kreacje aktorskie, przez co otrzymaliśmy angażujący, elektryzujący dreszczowiec. Wersja z 2013 r.  jest jego odwrotnością, ponieważ to typowe kino komercyjne, a mówiąc bardziej potocznie - maszynka do nabijania dolarów. Historia została spłycona, zaktualizowana oraz podrasowana na potrzeby dzisiejszego odbiorcy. Widać także, że głównym targetem są tu nastolatki, więc w obsadzie znalazły się jakieś młodzieżowe gwiazdki, których w poważniejszych projektach się nie widuje. Zrezygnowano również z nieatrakcyjności Carrie i w głównej roli mamy aktorkę z ładną buzią, choć kłóci się to nieco z fabułą i wcześniejszymi adaptacjami. Wcielającej się w nią Chloë Grace Moretz niestety brakuje talentu aktorskiego czy własnego charakteru, dlatego czasem próbuje karykaturalnie naśladować Sissy Spacek z pierwszej ekranizacji powieści Stephena Kinga. Pozostali bohaterowie wypadają nawet nieźle (może poza współczesnym Tommy'm Ross'em, którego gra jakiś "żeluś"), aczkolwiek nikt nawet nie zbliżył się poziomem do perfekcyjnej gry aktorskiej z klasycznej wersji De Palmy. W "Carrie" Kimberly Peirce rozbudowano za to motywacje oraz role niektórych protagonistów (bądź antagonistów) i tak np. Sue widzimy znacznie częściej na ekranie, a jej postać została rozszerzona i na swój sposób wybielona.
W scenariuszu znalazło się również trochę innych zmian (za przykład podam początek filmu, czyli grę dziewczyn w siatkówkę na basenie) i niektóre są całkiem trafne. Nieco inaczej przedstawiono też relacje Carrie z matką, w którą wciela się Julianne Moore - dzięki temu, twórcom przez jakiś czas udaje się przyzwoicie prowadzić fabułę i nas nią zaciekawić, choćby przez te innowacje. W gruncie rzeczy, nowej adaptacji nie ogląda się źle i można by było ją uznać za w miarę znośny obraz (oczywiście dostosowany do dzisiejszych czasów), ale zakończenie psuje wszelkie pozytywne odczucia, ponieważ nie ma w nim żadnego napięcia, dramatyzmu i ładunku emocjonalnego. Niemalże wszystko zostaje wykonane za pomocą CGI, a Carrie robi w nim za X-Mena czy innego Avengersa (ewentualnie posługuje się Mocą) - rzuca samochodami, ludźmi itd. Przy wszystkim unosi ręce i nakierowuje je na poruszany obiekt, co nie ma niestety nic wspólnego z posługiwaniem się telekinezą. Zapewne zostało to podpatrzone w Marvelach i wykorzystane, bo wygląda "efektownie". Gdyby nie ten zarżnięty finał, byłbym skłonny dać wyższą ocenę, bo na produkcję (mimo spłycenia i unowocześnienia) patrzyło się dość przyjemnie, a tak to zostaję przy 5/10. Oglądałem to w TVP1 i czytał Maciej Gudowski z zaskakująco dobrym tłumaczeniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)