Problem z filmem zaczął się natomiast, gdy odpaliłem go w domu albo jak wyemitowała go telewizja. Tytułowy potwór pojawia się łącznie jakieś 4-5 minut i jest pokazywany urywkami albo przez zadymiony obraz; w kinie jakoś to do kupienia było - może przez nastrój, ale przy oglądaniu w domowym zaciszu po prostu to wkurwia. Co ciekawsza akcja dzieje się poza kadrem albo otrzymujemy niewidoczny obraz. No i film jest niemiłosiernie patetyczny, jeszcze bardziej niż produkcja Emmericha z 1998 roku. Dzielny amerykański żołdak w glorii i chwale z amerykańską flagą w tle ratuje ojczyznę ;). Wychodzi na to, że nawet Godzilla mu zawdzięcza życie. Jeszcze jakby główny bohater był wyrazisty chociaż, ale nie - jest cholernie nijaki, mdły i stereotypowy. W tej serii takiego drewniaka jeszcze nie było.
Ogółem wątek ludzki jest typowo blockbusterowy i całkiem leży . Samo wykreowanie Godzilli jest nawet OK, ale ciężej coś więcej o nim powiedzieć, skoro widać go w kilkunastosekundowych przebitkach. A na ekranie mamy za to MUTO - również najmniej ciekawego przeciwnika w całej serii; pajęczka jakich w Hollywood było wiele. Widać mają tam jedno wyobrażenie potwora ;). Reasumując - pierwsze wrażenie w kinie było pozytywne, ale tutaj może podziałał sam fakt, że ogląda się Godzillę na dużym ekranie. Niestety, powtórka na ekranie telewizora obnażyła wszystkie wady tej produkcji: koszmarna jakość obrazu, słaby wątek ludzki i 4-minutowy, niezbyt udany występ Króla Potworów. 5/10. Na DVD czytał chyba Piotr Borowiec, a na TVN Jarosław Łukomski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)