„Ebirah – potwór z głębin” (1966) - to dość specyficzny tytuł w serii Shōwa i w ogóle nie przypomina wcześniejszych produkcji. Zmienił się reżyser i zmienił się styl. Mamy znacznie lżejszy klimat, sporo scen komediowo-humorystycznych i film jest w nieco młodzieżowym wydaniu. Ale... "Ebirah" bardziej przypomina produkcję o Bondzie niż o Godzilli. Scenografia, muzyka, fabuła mocno nawiązuje do Agenta 007 w formie bardzo złej organizacji, która chce zniszczyć świat i ma bazę na jakiejś nieznanej, malowniczej wyspie ;). Pierwotnie w filmie miał pojawić się King Kong i widać, że "rola" była skrojona pod niego. Ogólne Godzilla w tym filmie jest jedynie dodatkiem, ale to nic, bo wątek ludzki i tak wypada najciekawiej. Bohaterowie są naprawdę spoko, tworzą niezłą ekipę i ciekawie ogląda się ich zmagania z "Czerwonym Bambo".
Efekty specjalne są OK, nie rażą, ale jednak często zdradzają swoją sztuczność, choć Ebirah wypada naprawdę nieźle i szkoda, że do "Final Wars" nie pojawił się ani razu. Ładne są również zdjęcia i sceneria, ale soundtrack już nie podobał mi się - jak wspomniałem, nawiązywał czasem do Bonda, ale i ogólnie był toporny i nie pasował do przygodowego wydźwięku filmu. Żaden kawałek w ucho nie wpadł i nie pozostał dłużej w głowie. W sumie niewiele mam do zarzucenia tej produkcji, choć wyraźnie scenariusz nie pasuje pod film z Godzillą. Moja ocena to 6/10. Produkcję tą widziałem w wersji japońskiej, z paskudnym dubbingiem angielskim. Chyba w maju 2010 roku udało ściągnąć mi się to, choć już próbowałem w lato 2009, oczywiście na słynnym Aresie. Kiedyś chciałbym mieć te wszystkie niewydane części na półce u siebie - mam nadzieję, że uda mi się je zgromadzić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)