"Glengarry Glen Ross" (1992) - nigdy wcześniej nie słyszałem o tej produkcji, ale niedawno obejrzałem ją dzięki stacji TVP Kultura i muszę przyznać, że zachwyciła mnie. Fabuła może pozornie nie wydawać się ciekawa – w końcu jak film może być interesujący, kiedy opowiada jedynie o grupie pracowników biura nieruchomości, którzy muszą się wykazać, by utrzymać pracę? Ponadto akcja jest w swoistej, teatralnej kompozycji i rozgrywa się jedynie w kilku oszczędnych, ciasnych lokacjach – mamy biuro, bar, budki telefoniczne, samochód itd. Ulice widać jedynie w kilku przebitkach. Ale kto tak pomyśli – myli się, bo "Glengarry Glen Ross” to naprawdę trzymający w napięciu obraz, który jedzie na błyskotliwych dialogach, wyrafinowanej grze aktorskiej i niezłej fabule. Postacie napisane są naprawdę precyzyjnie – każdy z protagonistów ma swoją osobowość i swoje motywacje – np. bohater grany przez Jack'a Lemmona próbuje utrzymać swoją pracę, a ponieważ jego córka znajduję się w szpitalu i potrzebuje pieniędzy, to próbuje on się podlizać, utrzymać stanowisko i wygryźć kolegów. Dave (Ed Harris) chce sobie coś udowodnić i pragnie upokorzyć pracodawców oraz zasłynąć, a Ricky (Al Pacino) to karierowicz, dla którego liczy się kasa i opinia. Gamma bohaterów jest ciekawa i zróżnicowana, a relacje między nimi są naprawdę dobrze i realistycznie napisane.
W czasie trwania filmu, atmosfera w biurze staje się coraz bardziej napięta, a rywalizacja między pracownikami zacięta. Ich przełożeni także są wyraziści i solidnie wykreowani – Kevin Spacey to nieco nieznający się na swojej robocie, ale cwany kierownik, a Alec Baldwin to chciwy i nieszanujący ludzkiej pracy wysłannik firmy, który podwładnych ma za nic i ocenia ich po zarobkach. Jego rola to jakieś 4-5 minut, ale wszystkich wtedy przyćmiewa. Najlepsze jest jednak to, że przedstawiona tutaj historia to sama prawda – kto pracuje, ten wie o co chodzi. Pomimo, że mamy inne czasy, inne realia i pracujemy w zupełnie odmiennych warunkach, to przekaz jest wciąż aktualny. Dla wielu pracodawców nigdy nie będzie liczył się człowiek, tylko termin, zarobki lub możliwość wykorzystania podwładnego. "Glengarry Glen Ross" ma ode mnie 7/10 – ocena byłaby wyższa, jakby nie „urwane” zakończenie. Wersję w TVP Kultura czytał Piotr Borowiec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)