środa, 13 czerwca 2018

"Plan 9 z kosmosu" (1959)

Plan 9 z kosmosu” (1959) - tytuł ten ma status najgorszego filmu w historii kina – czy słusznie? Raczej nie, bo zależy to od punktu widzenia – dla większości będzie to nieoglądalny gniot, ale znajdą się i widzowie, dla których oglądanie takiej tandety będzie gratką, a bezsensowny scenariusz i kulawa realizacja doda jedynie uroku. Ja niestety dla dzieła Wooda nie będę jakoś wyrozumiały, ale widziałem filmy znacznie gorsze, przy których „Plan 9 z kosmosu” jest jeszcze znośny, choć to raczej średnie pocieszenie. Do rzeczy - obraz ten, nawet jak na ówczesne czasy jest komiczny i ułomny, choć poszczególne części składowe nie odbiegają od standardów kina lat 50., więc co jest nie tak? Ano reżyser – choć to pasjonat, który chce nam coś przekazać, choć ma wizje i koncepcje, to jednak brakuje mu talentu, obycia i przede wszystkim środków finansowych.
Gotowy obraz to nieudolnie sklecona chałtura, festiwal kiczu i nieporadności, a nagrany materiał chyba nie trafił do montażowni, tylko był rąbany siekierą, a sceny sklejane były naprędce, jak popadnie, bo często zwyczajnie nie mają sensu. Ujęcia nocne przeplatają się z dziennymi, scenografia się zmienia wraz z cięciem, a aktorzy lądują w różnych lokalizacjach. Wypowiadane przez nich kwestie są drętwe, głupie i niezamierzenie śmieszne, a nierzadko bohaterowie przeczą sami sobie w zaledwie jednym zdaniu. Wszystko jest także przesadnie groteskowe, karykaturalne i nielogiczne. Ten film jest kwintesencją tego, co w latach 50. było najgorsze – po prostu. Na planie panuje nieład, scenariusz jest pozbawiony ciągu przyczynowo-skutkowego, aktorzy grają w samopas, efekty specjalne są koszmarne, a reżyser, choć próbuje coś z tego wycisnąć, to niestety nie może, bo delikatnie mówiąc, jego zapał był odwrotnością jego umiejętności. Przykładowo – Bela Lugosi zmarł po kilku dniach kręcenia, więc sekwencje, które udało się z nim nakręcić, wstawiane są wszędzie, gdzie to tylko możliwe, a resztę dograno z dublerem perfidnie zasłaniającym twarz. Tym sposobem są fragmenty, gdzie widzimy dublera z zasłoniętą twarzą przez pelerynę, który chodzi w nocy po cmentarzu, a w przebitkach mamy widok Lugosi wychodzącego za dnia z lasu i łopoczącego płaszczem. Ten moment, lub jego bliźniacze ujęcia są wykorzystane jeszcze kilkukrotnie, chociaż mają się nijak do aktualnie dziejących się wydarzeń. Brak konsekwencji cechuje też wiele innych momentów, np., gdy UFO ląduje i wchodzą do niego ożywione trupy, to dostają się one z zewnątrz bezpośrednio do pomieszczenia z kosmitami, ale gdy pod koniec bohaterowie wchodzą do tego samego UFO, to okazuje się, że mają do pokonania przed sobą jeszcze korytarz. Rozmawiają również z przybyszami w języku angielskim, chociaż wcześniej potrzebny był komputer do tłumaczenia języka obcych. Miejsca akcji również pokazano niezbornie, chaotycznie, choćby w sekwencji, gdy Paula wybiega z domu na widok wampira - od razu trafia na środek cmentarza, a po paru krokach jest już przy ulicy.  Dodatkowo całość bezmyślnie uzupełniono fragmentami ze filmowanym wcześniej Lugosi, stojącym przy lesie Sam cmentarz wygląda mikroskopijnie i różni się w zależności od ujęcia – raz jest to miejsce spowite mgłą, niemal gotyckie, a w innych ujęciach osadzone gdzieś na skraju lasu.
Widać też, że to niemal teatralna dekoracja ze sztucznymi, ruchomymi nagrobkami i krzyżami – w wielu momentach one poruszają się, jakby były wykonane z lekkiego tworzywa sztucznego albo kartonu. Tło jest ewidentnie studyjne, a pierwszy plan to amatorska dekoracja. Wyjątkiem są sceny z Belą Lugosi, które chyba zostały nakręcone w plenerze i dlatego nie zgadzają się ze scenami nagrywanymi na tle dekoracji. Ożywione trupy plątają się bez celu, a zamiast atakować, to czają się gdzieś za krzakami. Pojawiają się też zawsze w miejscu, w którym aktualnie przebywają bohaterowie. Kosmici chcą zlikwidować rasę ludzką, ale ożywili zaledwie trzech nieboszczyków, a jednego jeszcze poświęcili – zwycięstwo murowane. Ponadto - rzekomo przewyższają nas technologią o całe lata świetlne, ale na pokładzie ich statku znajduje się drewniany stół, telewizor kineskopowy, metalowa drabinka i cała masa przestarzałych rupieci, udających nowoczesne, zaawansowane gadżety.
Mankamenty techniczne tego filmu i dziury fabularne można by było wymieniać w nieskończoność, ale nie ma to najmniejszego sensu, bo „Plan 9 z kosmosu” w całości zbudowany jest na nonsensach, na niezgraniu i niedopracowaniu. Jakby reżyser zachował odrobinę dystansu i luźniej potraktował temat, choćby w formie a'la pastiszu, to mogłaby to być niezła zabawa, ale niestety film nie dostarcza żadnej rozrywki, dość topornie go się ogląda i nadaje się do zobaczenia jedynie jako ciekawostka. Jest to kino fatalne, pozbawione jakiegokolwiek gustu czy klasy, ale z całą pewnością znajdą się jeszcze gorsze pozycje - nawet i w latach 50. Ja niestety też w dzisiejszym kinie znajduję dzieła znacznie gorsze od obrazu Eda Wooda, które są nawet reklamowane i zachwalane. "Plan 9 z kosmosu" oceniam na 3/10 - mimo chęci, nie da się tego tytułu odebrać pozytywnie, choć ma on swoisty urok w tej nieporadności i amatorszczyźnie. Widać tutaj także ogromną pasję reżysera, który rozminął się z talentem. Dawniej film emitowało TVP Kultura i czytał Paweł Straszewski.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)