„Halloween 6: Przekleństwo Michaela Myersa” (1995) – przyznam szczerze, że ze znajomością filmów o Michaelu Myersie mam trochę na bakier, bo nie wszystkie widziałem, a te co oglądałem, to niekoniecznie dobrze pamiętam – seria ta jakoś mocno nigdy mnie nie pociągała. Co prawda jedynka ma jakiś tam urok i dzięki reżyserii Carpentera ogląda się ją nieźle, ale kontynuacje są już raczej biedne - zarówno jako sequele, jak i slashery. Cykl „Halloween” zawsze pozostanie w tyle za choćby „Piątkiem, trzynastego” czy „Koszmarem z ulicy Wiązów”. Wczoraj dzięki stacji Puls 2 udało mi się nagrać i obejrzeć część szóstą, zatytułowaną „Przekleństwo Michaela Myersa” - miałem nadzieję, że chociaż ta odsłona okaże się lepsza od tych nowszych, bezpłciowych, ale dość mocno się przeliczyłem. Już sam początek okazuje się być naprawdę zły...
Sekwencja otwierająca to krótkie, chyba nawet przyspieszone, szarpane migawki, chaotycznie i nieudolnie zmontowane, że można dostać ataku epilepsji. Kolejną atrakcją są druidzi i ich klątwa, którą obarczony został Myers. Dowiadujemy się, że jest przez nich manipulowany, a swoje odgrywają także astronomiczne symbole i układ gwiazd. Niestety... to jeszcze nie wszystko – pod koniec dostajemy jakieś podziemne tunele/korytarze, ukryte laboratoria, zastrzyki, zakonserwowane płody i pojawiających się znikąd druidów. Jaki ma to sens, to chyba nawet scenarzysta nie wie, bo nic tu się nie klei i nie zazębia. Jeszcze znalazł się wciśnięty na siłę wątek tego wkurwiającego dzieciaka, co słyszy głosy druidów i chyba też obarczony przez nich klątwą jest. Fabuła jest po prostu tragiczna, nie do końca dla mnie zrozumiała – to istny bełkot, a na karty scenariusza trafiało chyba wszystko, co jego autorowi w danej chwili wpadło do głowy. Realizacyjnie „Halloween 6” to również nędza – praca kamery jest niemal amatorska, montaż jest na odwal, aktorzy są tak irytujący, że chce się, żeby Myers zrobił z nimi to, co najlepiej mu wychodzi, a całość jest nudna i nieangażująca. Sceny morderstw pojawiają się sporadycznie i choć niektóre są krwawe, efektowne i nawet nieźle zaaranżowane, tak inne dzieją się poza kadrem i są bez żadnej finezji.
Ponadto film jest z 1995 roku, ale nie ma żadnego uroku tamtych lat, a nowoczesna, podrasowana stylistyka, z tym chaotycznym montażem i bezsensownymi przebitkami tylko kłuje w oczy. Tytuł ten miał być też a'la satanistyczny, więc w każdym możliwym miejscu są porozstawiane świece, żeby nikt z oglądających nie miał wątpliwości, że pojawia się tutaj wątek sekty/kultu. Nie wiem też, po co kręcono takie sceny, jak ta z festynem z okazji Halloween, co występuje ten pajac na haju, a bohaterowie siedzą obok niego w śmiesznych strojach i gadają o pierdołach. Scena ta jest głupia i nic nie wnosi do fabuły, a tylko spowalnia akcję. No i to pierwszy od lat festyn w tym miasteczku, a jest raptem paru statystów, a wszystko zaś filmowane jest tak, by widać było jak najmniej. Samo Haddonfield pokazane jest beznamiętnie i nieatrakcyjnie – powiedziałbym nawet, że wygląda brzydko. Nie ma uroku jak w jedynce, czy innych częściach. W finale nie wszystkie wątki zostają domknięte – np. co z tą sektą i Wynn'em, w końcu odpuścili sobie? Co z tym dzieciakiem, co słyszał głosy? Za czym wrócił się dr Loomis?
Na koniec dodam jeszcze, że w „Przekleństwie Michaela Myersa” ostatni raz na ekranie pojawił się Donald Pleasence, ponownie wcielając się w doktora Loomisa – niestety widać już po nim starość i zmęczenie. Aktor zmarł chyba jakoś w czasie prac nad tym filmem, bo jest on mu zadedykowany. Szkoda tylko, że to taki gniot... Doczytałem także, że „Halloween 6” ma dwie skrajnie różne wersje – Puls 2 miał tą pospolitą, skróconą i czytał ją Maciej Gudowski. Reżyserska jest znacznie dłuższa i posiada inne zakończenie. Może i ją kiedyś obejrzę, ale na pewno nie w najbliższym czasie – wystarczająco mnie ten film dziś wymęczył. Oceniam go na 3/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)