wtorek, 19 czerwca 2018

„Halloween III: Sezon na czarownice” (1982)

Halloween III: Sezon na czarownice” (1982) – trzecia część cyklu „Halloween” "cieszy się" nieprzychylnymi opiniami i uważana jest za najgorszą odsłonę serii - pozytywnych recenzji raczej próżno tu szukać. Z tym, że czasem jej krytyka jest uzasadniona, uargumentowana, a czasem ludzie wieszają psy na „Sezonie czarownic” tylko dlatego, że nie ma w niej Michaela Myersa – po prostu. Należy pamiętać jednak, że John Carpenter i pozostali twórcy nie mieli w planach ciągnięcia historii zamaskowanego zabójcy, za to chcieli kręcić filmy o upiornych wydarzeniach, dziejących się podczas Halloween – taka była koncepcja i dlatego trójka jest taka, a nie inna. Zresztą, tytuł oryginału z 1978 roku to „Halloween”, a nie „Michael Myers” ;). Być może pomysł z niepowiązanymi horrorami, których akcja dzieje się 31 października by chwycił, ale produkcja z 1982 roku okazała się trochę kontrowersyjna i przekombinowana, co odstraszyło widzów i spowodowało powrót Myersa kilka lat później.
Czy jednak „Halloween 3” jest takie złe? Otóż nie – to całkiem klimatyczny horror z lat 80., który ma nieodparty urok tamtej dekady. Ogląda się go przyjemnie i w napięciu  - przynajmniej przez pewien czas. Czuć tutaj też trochę rękę Carpentera, bo udało się stworzyć atmosferę niepewności i osaczenia, choć w drugiej połowie, a szczególnie w końcówce, scenariusz trochę się rozłazi i jest przedobrzony. Całość fabularna bardziej by się nadawała raczej na odcinek serialu niż pełnometrażową produkcję, ale jednak i tak twórcom udało się zachować odpowiedni, całkiem niezły poziom. Pierwsza godzina jest naprawdę intrygująca i z ciekawością odkrywamy razem z bohaterami kolejne fakty na temat prezesa i jego podejrzanej fabryki w irlandzkim miasteczku. Schody się zaczynają natomiast w momencie, jak oni do niej trafiają, bo czuć wtedy przesyt i brak dystansu. W finale dostajemy cyborgi, magię i wątek mocy kamieni Stonehenge - nieco za dużo jak na jeden film, prawda? Trochę to psuje „Halloween III”, ale jednak nie razi na tyle, by go znienawidzić, czy uznać za gniot. Paradoksalnie, nie uświadczymy tutaj żadnych czarownic, co sugeruje tytuł – nie wiem kto go wymyślił i w jakim celu, bo jest bardzo mylący i co niektórych może rozczarować.

Główną rolę w tym obrazie odgrywa Tom Atkins, aktor znany z wielu produkcji spod ręki Carpentera - fajnie go widzieć na pierwszym planie, bo zawsze to gdzieś tło uzupełniał i wcielał się w postacie dalszoplanowe. Efekty specjalne są niczego sobie i choć wydają się archaiczne, to jednak cieszą oczy i uświadczymy trochę krwawych scen. Muzyka, którą skomponował reżyser pierwszej odsłony, John Carpenter, niewiele ustępuje tej z poprzedników; jest nastrojowa i odpowiednio współgra z prezentowanymi wydarzeniami. Reasumując: dzieło Tommy'ego Lee Wallace'a jest niczego sobie i neguje się je dość niesłusznie. Można się przyczepić do paru aspektów i scenariusza, ale to i tak będzie całkiem zjadliwy i klimatyczny twór. Oceniam na 6/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)