"Dorwać Cartera" (2000) - wiem, że to remake i oryginału jeszcze nie widziałem, ale po nową wersję sięgnąłem tylko dlatego, że gra w niej Sylvester Stallone, którego bardzo lubię za wiele kultowych filmów z lat 70.-90. i to jeden z moich ulubionych aktorów kina akcji. Niestety ok. 2000 r. Stallone zbłądził i chyba wyraźnie chce się odmłodzić, bo zaczął grać w podrasowanych pod dzisiejsze standardy produkcjach, w których wyraźnie się nie odnajduje. Dobrym przykładem jest właśnie "Get Carter", zrobione w stylu 2000s. z tym nowoczesnym, szybkim, szarpanym montażem, przyspieszaną i spowalnianą taśmą itd. Całość daje opłakany efekt, bo tytuł ten bardziej przypomina jakiegoś "Transportera" czy innych "Szybkich i wściekłych", a Sly wyraźnie ma problem z wczuciem się w rolę Cartera - chodzi nadęty, wygłasza kalekie kwestie, pisane chyba przez ucznia gimnazjum dorabiającego po godzinach zajęć, a w tym garniturze i tandetnych okularach wygląda jak podstarzała gwiazda disco-polo albo groteskowy mafiozo z polskich komedii.
Fabuła także prowadzona jest topornie, brakuje ciągu przyczynowo-skutkowego i niestety jest nudno, a przede wszystkim nijako. "Dorwać Cartera" nie potrafi zaangażować ani przykuć uwagi, bo obserwujemy jedynie naburmuszonego Stallone'a jadącego na autopilocie, który chodzi po barach i ulicach - tu komuś sypnie, tam kogoś zabije i jedzie dalej. Sceny akcji oraz bijatyk również są słabe, kiepsko zaaranżowane i kompletnie nie emocjonujące, a ich montaż jest fatalny, niechlujny i tandetnie przyspieszony. Na pewno wiecie o co chodzi - kamera lata we wszystkie strony, że nie wiadomo kto z kim i dlaczego, a brakujące klatki mające być chyba tanim efekciarstwem, w rzeczywistości powodują wrażenie poszarpania i zbrakowania materiału. Szczególnie żenująca jest scena bójki Stallone'a i Rourke'a na dyskotece, gdzie podczas mordobicia obraz zaczyna latać we wszystkie strony w szybkim tempie i jest rozmazany. Choreografia także jest nieudolna ;). Sorry, ale lepsze sceny walk to ja kręciłem starym telefonem komórkowym ;). Nie pomaga także występ Michaela Caine ani Johna C. McGinley'a, którzy chyba sami się zastanawiają co robią na planie.
Reasumując - żenujący produkt, na poziomie nowych filmów Seagala, który zachwyci tylko najmniej wymagających widzów, liczących tylko na wieśniacki montaż i karykaturalnych gangsterów. No i to chyba najgorsza rola Stallone'a. Teraz poszukam oryginału i obejrzę, bo pewnie znacznie lepszy będzie. Oceniam na 2/10 - oglądałem to w TV Puls i czytał Janusz Kozioł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)