środa, 23 maja 2018

„Czwarty stopień” (2009)

Czwarty stopień” (2009) - szczerze mówiąc po tym tytule spodziewałem się trochę więcej, a już od samego początku mi nie siadł i byłem pełen obaw, które niestety potwierdziły się. Film próbuje usilnie nam weprzeć, że jest na bazie autentycznych wydarzeń i często obserwujemy niby materiały archiwalne, łączone z kadrami aktorskimi, które są swoistą rekonstrukcją i to niestety się gryzie - jedno wpływa na niekorzyść drugiego, bo nie do końca wiemy czy oglądamy paradokument, czy dość marną, fabularyzowaną rekonstrukcję aktorską. Łączeń kadru i obu materiałów jest także stanowczo za dużo, przez co zatraca się filmowość i w sumie nie wiemy na co bardziej zwracać uwagę - na „oryginalne” materiały, czy na te nakręcone z aktorami. W punktach kulminacyjnych również to dekoncentruje, jak nie możemy skupić się na intrydze samej w sobie, tylko bombardowani jesteśmy dzieleniem kadru i przeplataniem ujęć. No i te niby oryginalne taśmy z daleka jadą "fejkiem" i są wyraźnie spreparowane – jak coś zaczyna się dziać, to od razu jest problem z obrazem, ucieka on, staje się zamazany itd. To jest tak nachalne i perfidne, że zastanawiam się czy twórcy serio myśleli, że kogoś nabiorą takimi tanimi chwytami.
Widać też, że zniszczenia na taśmach zostały zrobione sztucznie i nienaturalnie, a i można dostrzec średniej jakości efekty specjalne maskowane właśnie takimi manewrami. Sceny aktorskie są ok, choć ciągle i tak wplatane są jakieś elementy, które mają nas przekonać o prawdziwości zdarzeń, np. słyszmy jakieś tam głosy/dialogi z niby nagranych taśm, które puszczane są gdzieś z offu podczas oglądania rekonstrukcji. Klimat produkcji ostatecznie ujdzie, ale z takiej scenerii można było wykrzesać znacznie więcej – jakaś willa, małe miasteczko położone gdzieś w górach – samo to mogło być odpowiednią podbudową, ale ktoś postawił na usilne, nieudolne wciskanie, że wszystko co widzimy, to najprawdziwsza prawda i trochę się na tym przejechał, zarzynając tym samym w miarę niezły projekt. Pocieszające jest chociaż to, że film nie jest jakiś zły i da się go obejrzeć, a seans mija szybko. No, ale to typ kina, na który patrzy się beznamiętnie, przegryzając chipsy z Biedronki albo tanią pizzę – nie uświadczymy suspensu, ani głębszego zaangażowania, a ciekawa tematyka została ubrana w stereotypową otoczkę, mającą nadać namiastkę realistyczności. 5/10 to maksymalna ocena, jaką mogę dać.

2 komentarze:

  1. nieraz tak niesttey jest, że od początku coś nam nie pasuje :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ano, czasem film siądzie od razu, a czasem człowiek się na nim męczy i chce dać szanse :).

    OdpowiedzUsuń

Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)