poniedziałek, 6 kwietnia 2020

"Zaginiony świat: Park Jurajski" (1997)

"Zaginiony świat: Park Jurajski" (1997) - pierwsza część tej serii to jeden z najwybitniejszych i najbardziej dochodowych filmów w historii kina, kamień milowy w dziedzinie efektów specjalnych oraz ogromny hit lat 90., który zapoczątkował wieloletnią modę na dinozaury. Sequel dzieła z 1993 r. światło dzienne ujrzał cztery lata później, a za jego reżyserię odpowiada Steven Spielberg, autor oryginału. Produkcja nie była jednak tak udana jak pierwowzór i zebrała raczej mieszane opinie, ale finansowo poradziła sobie doskonale, stając się drugim najlepiej zarabiającym tytułem z 1997 r. (pierwsze miejsce zajął "Titanic" Jamesa Camerona). Od tragedii, mającej miejsce na terenie Parku Jurajskiego, w którym za pomocą inżynierii genetycznej przywrócono do życia dinozaury, minęło niemal pięć lat, a John Hammond (Richard Attenborough) nie jest już prezesem odpowiedzialnej za ten projekt firmy InGen - interes przejął jego siostrzeniec, chciwy Peter Ludlow (Arliss Howard). Hammond wzywa do swojej posiadłości dr Iana Malcolma (w tej roli ponownie Jeff Goldblum) i wyjawia mu, że istnieje druga wyspa z dinozaurami, które teraz żyją na niej wolno. Starzec prosi, by Ian wraz z zespołem badaczy i fotografów wyruszył na Isla Sorna i udokumentował codzienne życie prehistorycznych gadów, gdyż może w ten sposób doczekają się one spokoju - materiał przedstawiający zwierzęta, żyjące w swoim naturalnym środowisku, a więc wtedy, kiedy nie stwarzają zagrożenia dla człowieka, może być kartą przetargową w kwestii braku ingerencji w ich byt. Malcolm początkowo nie wykazuje zainteresowania tym pomysłem, ale gdy dowiaduje się, że jego dziewczyna, dr Sarah Harding (Julianne Moore) już od kilku dni przebywa na Isla Sorna, to bez namysłu dołącza do wyprawy; poza nim w skład zespołu wchodzi fotograf Nick Van Owen (Vince Vaughn) oraz technik-inżynier Eddie Carr. Po dotarciu na miejsce okazuje się, że Ludlow, w towarzystwie najemników i myśliwych, również przybył na wyspę, a co gorsza, ma zamiar wywieźć z niej dinozaury i otworzyć kolejny Park Jurajski, mieszczący się tym razem w mieście San Diego. Początkowo obie drużyny będą do siebie nieprzyjaźnie nastawione, ale los sprawi, że zostaną zmuszone do połączenia sił, by przetrwać na Isla Sorna oraz wydostać się z niej w jednym kawałku.
Za małolata to właśnie druga część sagi "Jurassic Park" podobała mi się najbardziej - w porównaniu do poprzedniej odsłony więcej tu dinozaurów, akcja rozkręca się szybciej i dynamiczniej, a ponadto pojawia się sporo humoru, adresowanego do młodszej widowni. Niegdyś kupiły mnie te czynniki, lecz gdy powróciłem do "Zaginionego świata" już jako dorosły kinoman z wyrobionym gustem, to od razu doszedłem do wniosku, że więcej nie znaczy wcale lepiej - w jedynce klimat był nastrojowo budowany, dinozaury ukazywane były w monumentalny sposób, a scenariusz i efekty specjalne zostały znacznie lepiej dopracowane. W kontynuacji z miejsca jesteśmy wrzuceni w wir wydarzeń, cały czas coś się dzieje, ale wiele momentów to tylko efekciarskie rozwinięcie wątków z pierwszego "Parku Jurajskiego" - np. atak pary Tyranozaurów na przyczepę protagonistów i zepchnięcie jej z klifu to nic innego jak wariacja na temat sekwencji z jedynki, kiedy T-Rex zaatakował samochód z Timem i Lex, a następnie zrzucił go w przepaść. Krwawe zmagania z raptorami w drugiej połowie widowiska czy ukrywanie się w budynkach InGenu przez ludzi także zostało tu powielone. Oczywiście wszystkie te chwile trzymają bardzo mocno w napięciu, a reżyseria Spielberga jest jak najbardziej sprawna, ale dwójka nie ma już takiej siły przebicia jak utwór z 1993 r.. W "Zaginionym świecie" również o wiele łatwiej rozpoznać blue-box (bardzo razi to, kiedy Ian, Sarah i Nick wiszą na linie opadającej z klifu) czy komputerowe efekty specjalne - potwory sprzed 65 milionów lat zdradzają swoją cyfrowość, szczególnie wtedy, gdy pokazywane są w pełnej krasie, np. we fragmencie wyłapywania ich przez bandę najemników Ludlowa. Bezproblemowo dostrzec można także różnicę między CGI a modelami animatronicznymi, wykonanymi przez team Stana Winstona - mechaniczne roboty czy kukiełki zazwyczaj występują krótko i w zbliżeniach, zaś w ujęciach dynamicznych zastępują je wersje cyfrowe. W oryginale ciężko czasem rozpoznać, w którym momencie mamy do czynienia z rekwizytem fizycznym, a w którym już z animacją komputerową, natomiast tutaj nie jest to zbyt trudne. Niemniej jednak, za stroną techniczną stoi konkretne wykonanie (dziś takiego ze świecą szukać).
Mam jeszcze zastrzeżenia co do soundtracku Johna Williamsa, ponieważ jest on dość monotonny, niezbyt różnorodny i zdecydowanie brakuje w nim słynnego motywu przewodniego, użytego chyba tylko gdzieś na wstępie i w finale. Prócz tego, irytowały mnie niektóre motywy w fabule, chociażby czarnoskórej córki dr Malcolma, która nie dość, że wkurza samą obecnością, to jeszcze w jednej, dość idiotycznej scenie, w jakiej wykonując akrobacje gimnastyczne, wykopuje raptora z szopy i ratuje ojca. Jeżeli chodzi o same postacie, to poza wspomnianą córką Iana są one przyzwoicie napisane i zagrane, chociaż nie jest to poziom "Parku Jurajskiego" i nawet Jeff Goldblum nie odznacza się już taką charyzmą jak w części pierwszej. Najbardziej wyróżnia się natomiast Pete Postlethwaite w roli inteligentnego oraz doświadczonego łowcy Rolanda. Na pochwałę zasługuje także Arliss Howard - Peter Ludlow w jego interpretacji to niezła, biurokratyczna, pazerna menda i aż prosi się, by jakaś gadzina potraktowała ją jako obiad. John Hammond przy nim to uroczy, sympatyczny staruszek, którego zgubiła wiara we własną nieomylność (przynajmniej w ekranizacji, w powieści Crichtona to raczej negatywna persona, chociaż i tak daleko jej do wyrachowanego Ludlowa). Ponadto, w filmie dopatrzyłem się paru nieścisłości: Tyranozaura nie wiadomo jak zapakowano do idealnie dopasowanej klatki, ciężko też powiedzieć, co zabiło załogę statku, przewożącego owego drapieżnika do San Diego (podobno zostaje to wyjaśnione w drugiej książce Crichtona, ale jeszcze jej nie czytałem). Swoją drogą, przewieziony z wyspy dinozaur, który uwalnia się z niewoli oraz grasuje po ulicach miasta to czytelny ukłon w stronę "King Konga" z 1933 r. i "Zaginionego świata" z 1925 r. Trochę ponarzekałem na "Zaginiony świat: Park Jurajski" i uważam, że nie mamy do czynienia z tak solidnym przedsięwzięciem jak w przypadku jedynki, ale produkcja ta tak czy siak stanowi kawał świetnej, emocjonującej, absorbującej przygody. Jest nieco wtórnie, ale podczas seansu można bawić się przednio. Dodatkowo nie sposób nie zawiesić oka na robiących wrażenie efektach specjalnych (chociaż nie tak dokładnych jak poprzednio) oraz urokliwych plenerach (zdjęcia kręcono m.in w Nowej Zelandii, Hawajach, Kalifornii i na terenach wielu parków narodowych). Moja ocena to jakieś 6,5-7/10, mam to na VHS od ITI, jest to wersja z napisami oraz na DVD od Filmostrady, czyta tam Jan Czernielewski. Film pokazywany był również na stacji TVN (lektor - Janusz Szydłowski), TVP, TV4 (wersja ta sama, co na DVD) oraz TV Puls (lektor - Maciej Gudowski).

2 komentarze:

  1. TVP napewno nie miało tej samej wersji co DVD.

    OdpowiedzUsuń
  2. TV4 miało tę samą wersję i to przy niej jest nawias. Co do wersji TVP, to nie pamiętam jaka była, a informacje w Internecie są sprzeczne, więc nie podawałem kto tam czytał.

    OdpowiedzUsuń

Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)