czwartek, 31 października 2019

"Zero tolerancji" (1994)

"Zero tolerancji" (1994) - dość zakurzona pozycja w dorobku Roberta Patricka, ale ceniona i miło wspominana przez miłośników B-klasowego kina akcji z lat 90. Robert wciela się tutaj w agenta FBI, Jeffa Douglasa, który zostaje zmuszony przez kartel narkotykowy do wzięcia udziału w brudnej robocie - ma pomóc jednemu zbiegłemu z więzienia gangsterowi przedostać się z terytorium Meksyku do Los Angeles. Mężczyzna zgadza się ze względu na to, że jego żona wraz z dwójką dzieci są przetrzymywane przez handlarzy narkotyków. Po wykonaniu zadania okazuje się jednak, że rodzina Jeffa została zamordowana, zanim podjął on w ogóle współpracę z bandytami; sam agent również cudem unika śmierci z ich rąk. Od tej pory Douglas na własną rękę zaczyna likwidować kolejnych członków grupy przestępczej, jednego po drugim. Scenariusz filmu jest dość przewidywalny, prosty, sporo w nim typowych dla tego gatunku naciągnięć, przykładowo: główny bohater zawsze potrafi domyśleć się, skąd nastąpi na niego atak, w ostatniej sekundzie wyskakuje z zaminowanego samochodu i pojawia się dokładnie tam, gdzie aktualnie przebywają jego wrogowie (z akt wydobył wiele informacji na ich temat, ale co by się stało, gdyby pozmieniali oni swoje plany?). Wszystkie te naiwności wcale jednak nie przeszkadzają, ponieważ "Zero tolerancji" to obraz posiadający inne walory - wartką akcję, świetną grę rewelacyjnego Roberta Patricka oraz klimat dekady, w jakiej królowały wypożyczalnie kaset wideo i beztroskie sensacyjniaki.
Akcja produkcji zagęszcza się w miarę szybko, a twórcy nie owijają w bawełnę, nie udają, że chcą pokazać coś więcej niż efektowne, męskie kino zemsty z twardym protagonistą. Robert Patrick jako mściciel wypada znakomicie i widać, jak wczuwa się w swoją postać - historia Jeffa, pomimo banalnej intrygi porusza, a przy tym posiada on konkretną motywację do działania. Patrick odnajduje się w scenach dramatycznych, ale i wiarygodnie portretuje pałającego rządzą zemsty renegata, wypowiadającego prywatną wojnę kartelowi oraz działającego wbrew temu, czego uczył się, będąc stróżem prawa. Sekwencje strzelanin są dopracowane, widowiskowe, nie można im absolutnie niczego zarzucić - płomienie i eksplozje często zalewają kadry, a i nie jeden degenerat zostaje poszatkowany przez Jeffa. Bijatyki trwają krótko (wszak to nie film opowiadający o sztukach walki), ale mają się nie najgorzej. "Zero tolerancji" ogląda się w skupieniu, zaś poszczególne chwile trzymają widzą w napięciu. Co tu więcej mówić? Klasyk swoich czasów, na którym - jeżeli zaakceptujemy lekko niedorzeczne rozwiązania fabularne - można cudnie się bawić. Ja tytuł ten  posiadam na wydaniu VHS od Vision, lektorem tej wersji jest energiczny Janusz Kozioł. Oceniam na 6/10, na pewno jeszcze powrócę do tego przedsięwzięcia. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)