czwartek, 13 czerwca 2019

"The Predator" (2018)

"The Predator" (2018) - pierwsza i druga odsłona "Predatora" to dla mnie świętość, oryginał ze Schwarzeneggerem zasługuje na miano bezbłędnego actionera sci-fi, dzięki któremu po raz pierwszy na ekranie mogliśmy zobaczyć legendarną postać kosmicznego łowcy, zaś jego sequel w sprytny sposób rozwija całe uniwersum oraz wizerunek samego potwora, dostarczając przy tym należytej porcji rozrywki. Powstałe wiele lat później filmy: "Obcy kontra Predator", "Obcy kontra Predator 2", a także "Predators" nie były już tak udane jak początkowe dwie części cyklu i choć nie można ich nazwać katastrofalnymi, to większość widzów i fanów woli o nich zapomnieć lub ogląda je z obowiązku. Kiedy dowiedziałem się, że planowana jest kolejna kontynuacja "Predatora", to podchodziłem do niej sceptycznie, tym bardziej, że ani scenariusz ani obsada nie zwiastowała niczego dobrego. Okazało się jednak, że za projekt ten odpowiada Shane Black, czyli jeden z aktorów występujących w jedynce oraz autor skryptów do takich hitów jak "Zabójcza broń", "Ostatni skaut" czy niedocenionego "Bohatera ostatniej akcji"; dałem mu więc skromny kredyt zaufania i liczyłem, że kto jak kto, ale Black powinien z tego nie najlepiej zapowiadającego się przedsięwzięcia cokolwiek wykrzesać. Nadzieję dawały też pogłoski o powrocie produkcji Blacka do korzeni, czyli teoretycznie miała być mroczna, krwista i przepełniona klimatem osaczenia. Szkoda, że wyszło jak zawsze - obietnice obietnicami, a gotowy produkt absolutnie nie przypomina żadnego z "Predatorów", a w zasadzie pozostaje w tyle nawet za "AVP" czy średnim "Predators". Shane Black nakręcił coś, co przywodzi na myśl połączenie Marvela z przygodowym serialem młodzieżowym z Disney Channel i tylko dla czystej formalności jest brutalne oraz wulgarne.
Przeanalizujmy jednak film od początku, a więc od fabuły - ciężko ją w sensowny sposób opisać, a już na pewno ciężko cokolwiek godnego o niej powiedzieć, ponieważ tyle tu zbędnych wątków, niedorzeczności i nielogiczności, że aż głowa mała. Głównym bohaterem "The Predator" jest autystyczny dzieciak (sic!) oraz skrzywiona psychicznie grupa eks-komandosów z tatusiem łebka na czele, przy którym Rambo to amator. Intryga w skrócie prezentuje się tak: po strzelaninie w przestrzeni kosmicznej (wyglądającej na zerżniętą ze "Star Wars"), na Ziemi rozbija się statek z Predatorem-renegatem, który wchodzi w konflikt ze wspomnianym wcześniej tatuśkiem, a następnie przez niego ogłuszony, na pozór martwy trafia na stół laboratoryjny w bazie wojskowej. Mężczyzna z kolei ucieka z miejsca zdarzenia, jednak kradnie trochę sprzętu pokonanemu kosmicie, po czym wysyła do miejsca swojego zamieszkania, gdzie odbiera go jego syn. Chłopiec podczas zabawy "gadżetami" nawiązuje kontakt z innymi Predatorami, przypadkowo ściągając na naszą planetę ich wysłannika, mającego wyeliminować zdrajcę swojego gatunku. W tym samym czasie okaz przebywający w laboratorium nagle powraca do życia i rozpoczyna poszukiwania swojej własności. Historia napisana przez Blacka została pozbawiona sensu i przeczy temu, co dawniej stanowiło nieodłączny element cyklu - pozaziemscy myśliwi już nie parają się polowaniami na Homo sapiens i nie zbierają trofeum (dla zasady raz zobaczymy obdartego ze skóry trupa), lecz chcą się genetycznie ulepszyć i połączyć z ludzkim DNA, natomiast naszym najnowszym, ewolucyjnym ogniwem według pana reżysera jest niedorobiony gówniak… Charyzmatycznych, doświadczonych żołnierzy również tu nie spotkamy, ponieważ zamiast nich otrzymujemy zbieraninę borykających się z problemami psychicznymi czubków (niedoszłych samobójców, wierzących w biblijny koniec świata pajaców etc.), którzy są bardzo rozrywkowi i naprawdę sporo dowcipkują jak na tak poszkodowanych przez los desperatów.
Zastanawiam się, jak bardzo trzeba mieć nierówno pod sufitem, żeby realizując widowisko science-fiction o krwiożerczym obcym, powierzyć pierwszoplanowe role małolatowi i zgrai klaunów, z powodzeniem mogących występować w rodzimym kabarecie. Aktorstwo wypada beznadziejnie - protagoniści w żaden sposób się nie wyróżniają, nie próbują także jakkolwiek przyłożyć się do swojej gry. Dialogi są denne, a humor gimnazjalny i suchy jak pięty Cejrowskiego. Pocieszający jest jedynie fakt, że nie szczędzono tu bluzgów oraz innych, ostrych wyrażeń. Efekty specjalne mają różny poziom - od takiego całkiem niezłego, robiącego wrażenie, aż po żenująco sztuczny, trącący tandetą. Najlepiej oczywiście prezentują  się kostiumy, charakteryzacja, fizyczne rekwizyty i pirotechnika, najsłabiej zaś grafika komputerowa. Gwóźdź do trumny tego koszmarka stanowi za to cyfrowy, kilkumetrowy Predator, którego nazwałem "Królowiec", gdyż kojarzy mi się z upośledzonym odpowiednikiem Alien Queen. Swoim wyglądem przywodzi na myśl jakiegoś antagonistę superbohaterów z Marvela aniżeli podrasowanego osobnika rasy Predatora. Po oczach biły również "predatorowskie" CGI pieski z dredami (te z "Predators" z 2010 r. były o kilka klas lepsze), całkowicie niekomponujące się z tłem, do jakiego je wstawiono. Nie wspomnę już o tym, że jeden z nich zaczął sympatyzować z centralnymi postaciami: łasił się, aportował, przynosił broń, kiedy żołdacy jej akurat potrzebowali itd. Brakowało momentu, żeby ktoś pogłaskał go po brzuchu, rzucił mu jakiegoś smakołyka albo podroczył się kością. A może takowy uchwycono, tylko w montażu go wycięto? Nie zdziwiłbym się, gdyby tak właśnie było. Komputerowo tworzono też czasem krew czy niewidzialność kreatury, czego nie da się nie zauważyć - podobne, ale oczywiście praktyczne efekty w 1987 r. wyglądały znacznie solidniej. Czy w ogóle "The Predator" posiada jakieś plusy? Tak, aczkolwiek jest ich niewiele - należy pochwalić ładne zdjęcia oraz plenery, a także pojawiającą się w tle, legendarną muzykę Alana Silvestri, znaną z poprzednich epizodów. Krwawe sekwencje i tryskająca posoka również idą na korzyść tego tytułu.
Podsumowując - Shane Black z perwersyjną radością doszczętnie spierdolił tę znaną oraz lubianą markę (choć ostatnio i tak nie była ona w najlepszej kondycji), za co należy mu się publiczna chłosta, a 20th Century Fox powinno zwracać fanom pieniądze wydane na bilety i płyty DVD. Gniot ten bez mała jest tym, czym "Nieśmiertelny: Źródło" dla sagi "Nieśmiertelny" (nie ma chyba bardziej dobitnego przykładu). To zdecydowanie najgorsza rzecz, mogąca przytrafić się tej franczyzie, która właśnie skończyła jeszcze gorzej niż "Terminator". Nie umiem sobie wyobrazić, jak można było popełnić tak kuriozalny, dziurawy niczym ser szwajcarski scenariusz, zaś całość utrzymać w komediowo-familijnej, Spielbergowskiej stylistyce, z przymusu dodając flaki i przekleństwa tylko po to, by w jakikolwiek sposób, mechanicznie nawiązać do poprzedników (przykładem niech będą obdarte ze skory zwłoki, co w ogóle nie powinno mieć miejsca, biorąc pod uwagę motywację Predatora). Moja ocena to 4/10 (naciągane z sentymentu). Film ten posiadam na DVD - został wyposażony w polski dubbing, raczej niezachwycający; podkładane głosy nie pasują do konkretnych osób, przez co odnosi się  wrażenie, że listę dialogową czytała grupa studenciaków dorabiająca po zajęciach. Tłumaczono za to wulgaryzmy, co rzadko się zdarza.

A teraz pora na największe durnoty w "The Predator":
  • Drapieżca z przestrzeni kosmicznej, do tej pory polujący na człowieka, postanawia ofiarować mu broń, żeby ocalić go przez atakami ulepszonych przedstawicieli Yautja;
  • Ten sam Predator, miłosierny Samarytanin, zaraz po rozbiciu się na Niebieskiej Planecie obdziera ze skóry kilku facetów, a w laboratorium wojskowym dokonuje masakry na uczonych i żołnierzach. Nie ma to jak serdeczne powitanie.
  • Tęgie mózgi, które badają ciało i analizują technologię nieznanego potwora, w żaden sposób nie próbują się przed nim zabezpieczyć ani nie zachowują środków ostrożności.
  • Jeżeli jesteś twórcą najnowszej części "Predatora" i chcesz pokazać nowe oblicze tytułowej bestii, to uczyń ją rozmiarów King Konga albo Hulka i pokazuj w pełnej krasie już od chwili, kiedy pierwszy raz się pojawi. Nowy turbo-Predator ma już zaplanowany występ w kolejnych "Avengers".
  • Arnold Schwarzenegger, Danny Glover czy Adrian Brody to cieniasy, najgodniejszym przeciwnikiem myśliwych z innej planety jest autystyczny dzieciak.
  • Klasyczne produkcje o Predatorze były brutalnym kinem akcji sci-fi, oscylującym w stronę horroru, więc aby widz się nie nudził, reboot musi być przygodowo-komediowym, familijnym produktem, adresowanym do każdej możliwej grupy docelowej - jeżeli coś jest dla wszystkich, to de facto nie jest dla nikogo ;). Za chińskiego boga nie można wskazać, do jakich odbiorców zaadresowano "The Predator" - dla fanów cyklu? Miłośników ery VHS? Młodziaków? Całych rodzin, wybierających się w niedzielne popołudnie do kina na "jakiś film"? Wydaje się, że dla każdego po trochu. Są wątki pseudo sentymentalno-moralizatorskie, o ojcu i synu, którzy muszą znaleźć nić porozumienia, wątki przygodowe niczym z Indiany Jonesa, gdzie wszyscy zmuszeni są działać ramię w ramię oraz tanie efekciarstwo, jak z niektórych części "Gwiezdnych wojen". Wszystko to przeplata się z rozszarpywanymi korpusami, tryskającą krwią i wypruwanymi wnętrznościami. Konwencja przeczy sama sobie, pasuje do siebie niczym kiszony ogórek do Nutelli.
  • Podarkiem od Predatora jest naramiennik, który przeistacza osobę go noszącą w mechanicznego Predatora-ninja z setkami działek. 
  • Ostatnia scena koniecznie musi być podwalinami pod potencjalny, jeszcze głupszy sequel.

2 komentarze:

Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)