"Szalony lot" (2007) - chyba najsłynniejszy obraz Stevena Seagala z czasów direct-to-video, namiętnie emitowany przez telewizję Polsat, w której od jakiejś dekady robi za "MegaHit". Moim zdaniem nieco pozytywnie wyróżnia się na tle wielu innych produkcji senseia z ostatnich kilkunastu lat, bowiem aktor do roli postanowił nieco schudnąć, nie był nagminnie zastępowany przez dublera, a poziom realizacji stoi na w miarę strawnym poziomie. Oczywiście nie znaczy to, że "Szalony lot" jest kinem udanym - całość nadal zalatuje tandetą, widać, że film nakręcono tanim kosztem w Europie Wschodniej, zaś główna gwiazda ma nadwagę, niemal 60 lat na karku i cierpi na przerost ego. Fabularnie mogło być o wiele gorzej, ale reżyser skupia się jedynie na porwaniu oraz próbie odbicia nowoczesnego samolotu i chwała mu za to. Szkoda tylko, że wiele scen jest mało treściwych, zbędnych i spowalniających tempo. Jak dla mnie spokojnie mogłyby wylecieć wszystkie fragmenty rozmów dowódców w bazie wojskowej, które miały dodawać dramaturgii, a zarazem wprowadzać elementy humorystyczne, natomiast jedyne co robią, to ciągną się w nieskończoność i obrzydzają seans. W produkcji paradoksalnie występuje bardzo mała ilość strzelanin i walk wręcz, ale jeżeli widzimy wymianę ognia czy pojedynki, to są one dość oglądalne, jednak zbyt szybko zmontowane, ale ten problem tyczy się akurat wszystkich projektów Seagala, kręconych na potrzeby rynku DVD. Steven nie łamie tu żadnych rąk, nikomu nie skręca karku, a momenty, w których stawia czoła swojemu przeciwnikowi wyglądają wyjątkowo nieefektownie, bezpłciowo i właściwie każdy mógłby w nich zagrać. Niemniej jednak lepsze to niż dubler azjatyckiego pochodzenia, wyczyniający akrobacje przed kamerą, wklejany na zmianę z ujęciami zaspanego, stojącego w miejscu senseia.
Sekwencje z myśliwcami i okrętami zostały z kolei zapożyczone z materiałów archiwalnych (nawet czarno-białych) oraz podpieprzone z leciwych filmów wojennych (przynajmniej tak mi się wydaje), więc raczej niczym nie zaskakują i nie prezentują się zbyt imponująco. Nie pochwalam pójścia na łatwiznę, jakie bez wątpienia stanowi wykorzystywanie starszych nagrań, niesfilmowanych przez twórców, aczkolwiek z dwojga złego wolę takie rozwiązanie, niż gdyby naloty samolotów czy militarne pojazdy miały być wygenerowane komputerowo. Znajdzie się też trochę głupot, np. Seagal strzelający z Kałasznikowa jedną ręką w biegu lub finał w powietrzu z toczącymi bój samolotami, z którego de facto nic nie wynika, ponieważ zmiksowano sceny archiwalne ze studyjnymi oraz tymi nakładanymi na sztuczne tło. Zabieg ten sprawia, że ciężko nadążyć za tym, co bohaterowie robią i w jakiej odległości od siebie znajdują się maszyny, ciągle nienaturalnie zmieniające swoje pozycje. W sumie... dodaje to w pewien sposób uroku temu pociesznemu knotowi. Klimat w "Szalonym locie" jest nawet przyzwoity, taki typowy dla C-klasowych, sztampowych produktów, omijających dystrybucję kinową, ale mogących stanowić względną rozrywkę w nudny wieczór. Najlepszą zaś chwilą jest ta, kiedy dwie laski zaczynają się lizać i obmacywać - nie wiem, po co to nagrano, ale zakładam, że wyeksponowane cycki i ładne kobiety miały przyciągnąć uwagę publiczności. Co by nie mówić, i tak lepiej patrzy się na to niż na pyzatego Stefana. Film ogólnie kiepski, kiczowaty, jednak ostatecznie można na niego zerknąć, wszak pulchny mistrz miał znacznie gorsze pozycje na swoim koncie. Moja ocena to jakieś 5/10. Widziałem to na Polsacie, lektorem tej wersji był nieżyjący już Janusz Kozioł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)