"Moje szczęśliwe gwiazdki" (1985) - druga część serii zapoczątkowanej w 1983 roku przez "Zwycięzców i grzeszników" jest jednocześnie sequelem pierwowzoru i rebootem marki.. Nie ma tu żadnej ciągłości fabularnej względem jedynki, a choć niemal cała obsada powtórzyła swoje role, to główni bohaterowie (posiadający nawet te same cechy charakteru) zostają przedstawieni zupełnie na nowo i noszą inne ksywki. W oryginale wszyscy poznali się w więzieniu, natomiast tutaj wychodzi na jaw, że łączy ich wspólna przeszłość - przyjaciele razem dorastali w sierocińcu. Imbryk w "Moich szczęśliwych gwiazdkach" to Dzieciuch (lub Groszorób, zależy od tłumaczenia), Rura - Piachu, Kapral zmienił się w Niedoświadczonego, a Wazelina w Zioło. Zabrakło Kudłatego, aczkolwiek na jego miejsce wskoczył jeszcze lepszy świr, niejaki Jajogłowy. W drugiej odsłonie rozbudowano także występ Jackie Chana - aktora spotykamy na ekranie znacznie częściej niż ostatnio i nie gra już przypadkowego policjanta. Stróż prawa poprzez znajomość z bandą Dzieciucha, trwającą od czasów bidula, pośrednio angażuje kumpli w misję, jakiej nie może wykonać policja: poszukiwany jest skorumpowanym gliną, który dokonał kradzieży drogocennych diamentów, a następnie skumał się z mafią. Zdrajca z łatwością potrafiłby rozpoznać i wydać wyrok śmierci na kolegów po fachu, więc zadanie musi wykonać ktoś z zewnątrz. Mam również wrażenie, że Chan wciela się tutaj w tę samą postać co w cyklu "Policyjna opowieść" - przełożeni mówią na niego Ka Kui, a tak właśnie nazywał się kreowany przez niego protagonista we wspomnianej franczyzie. Zmiany w stosunku do "Zwycięzców i grzeszników" nie są jakieś chaotyczne, przybrana konwencja pozostała bez zmian, jednakże scenariusz wyraźnie przeczy temu, co zostało zaprezentowane w 1983 roku i tak naprawdę ciężko stwierdzić, jaką formę kontynuacji stanowią "Moje szczęśliwe gwiazdki", które można uznać za kolejny epizod tej sagi lub odświeżoną, podkręconą wersję jedynki.
Jeżeli chodzi o samą produkcję, to z powodzeniem rządzi się ona prawami sequela - wszystkiego mamy więcej, jest głośniej, efektowniej, zaś niewyżyci kumple są napaleni jak nigdy dotąd. Głupkowatego, miejscami uroczo infantylnego humoru uświadczymy bardzo dużo, bowiem Sammo Hung postawił na jazdę bez trzymanki oraz zwielokrotnił wszystko to, co bawiło nas w poprzedniku. Scena z upozorowanym napadem (lub raczej z napadami), gdy wszyscy zwariowani koledzy jeden po drugim są wiązani z panią detektyw, która ma ich pilnować to już klasyka (fragment ten ciężko opisać, jego trzeba zobaczyć!). Sekwencji walk w "Moich szczęśliwych gwiazdkach" znajdzie się dość sporo, a wyglądają naprawdę imponująco. Szczególne wrażenie zrobiła na mnie dość niebanalna, finałowa konfrontacja w tunelu grozy na terenie wesołego miasteczka, kiedy na Jackie Chana wyskakują nie tylko upiorne atrakcje, ale i uzbrojeni przeciwnicy. Po głębszym zastanowieniu się nie ma w tym zbyt wiele logiki - skąd antagoniści mieli pewność, że Ka Kui tamtędy będzie przechodził? Ile na niego tak czekali? No właśnie... Pomimo fabularnych naciągnięć, sekwencja ta i tak wygląda pomysłowo oraz trzyma w napięciu. Z racji tego, że akcja została częściowo osadzona w Japonii oraz tokijskim wesołym miasteczku, to klimat jest zróżnicowany, nie zabraknie też urokliwych widoków z górą Fuji w tle oraz motywu zderzenia kultur, gdzie ekipa Dzieciucha zrobi z siebie jeszcze większych durniów niż zazwyczaj. Oprawa muzyczna posiada przyjemne brzmienia i podobnie jak w jedynce zgrabnie uzupełnia całość. Na koniec jako ciekawostkę dodam, że w obrazie tym cameo zalicza Bolo Yeung jako zdradzany przez żonę, bucowaty milioner Chan. Moja ocena to 7,5/10.
Wersje lektorskie jakie znam:
"Moje szczęśliwe gwiazdki" wyszły w Polsce na kasetach video od NVC, ale niestety dystrybutor zakupił wersję amerykańską, która w paru miejscach odbiega od hongkońskiego oryginału oraz posiada irytujący, angielski dubbing. Lektorem tego wydania jest bodaj młody Janusz Szydłowski. Na DVD firma Epelpol wydała już wersję HK, aczkolwiek samo wydanie zaliczam do jednego z najgorszych, jakie kiedykolwiek widziałem; dźwięk mamy okropnie stłumiony, cichy, nie słychać żadnych wybuchów czy wystrzałów (na VHS było o niebo lepiej), a lektor - Artur Sokołowski wypada bardzo kiepsko, brzmi jak translator, źle się go słucha. Często też nie jest odpowiednio zsynchronizowany z tym, co widzimy na ekranie. Sam wygląd menu płyty to jakaś amatorszczyzna z podłożoną głupią muzyczką. "Moje szczęśliwe gwiazdki" w 2012 roku wyemitowano także w TV4 pod tytułem "Moje szczęśliwe gwiazdy" (czyli tak jak na kasecie od NVC), ale to też lipna kopia - film niby był w wersji hongkońskiej, jednak miał podłożony dubbing amerykański (pewnie po to, żeby łatwiej dało się go przetłumaczyć), a czytał go Piotr Borowiec. TV4 podobno dawniej, jeszcze przed 2004 r. również puszczało "Gwiazdki", ale nic mi o tej wersji nie wiadomo, choć raczej była zupełnie inna niż ta z 2012 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)