Uwaga! Spoilery!
"Impostor" nie ogranicza się też w nawiązaniach do innych straszaków - jego autor, Lee Cronin cytuje wielokrotnie takie klasyki jak "Lśnienie" (podobna sekwencja otwierająca, miejscami podobna muzyka, krwawe przywidzenia), "Omen" (strach przed własnym dzieckiem) czy choćby "Dziecko Rosemary" (niekiedy nie wiadomo, czy mamy do czynienia z wytworem wyobraźni matki czy z rzeczywistością). Cronin wyraźnie zainspirował się kultowymi (i nie tylko), amerykańskimi horrorami i może się pochwalić ich znajomością, ale tym samym pozbawił swój film jakiegokolwiek autorskiego stylu, twórczej pomysłowości - wszystko w "Impostorze" jest nijakie, do bólu oklepane, napisane od linijki, a i filmowiec strzela sobie w stopę na starcie, kiedy już w pierwszych minutach pokazuje ogromną wyrwę/lej, umiejscowiony w sercu kniei oraz upiorną, leciwą kobiecinę. Od razu wiadomo, że dziura będzie powodem przemiany Chrisa, że w niej kryje się coś, co wpłynie na intrygę, a demoniczna babcia nie bez przyczyny staje na drodze akurat tych dwojga. Przewinie się tu też motyw historii, lubiącej się powtarzać - protagonistka zacznie utożsamiać się z ową stukniętą staruszką, która niegdyś uważała, że jej pierworodny był jakimś podmieńcem, choć nikt w to nie wierzył, a następnie go zabiła. Wiele będzie wskazywać na to, że obie kobiety dzielą ten sam los i Sarah czeka identyczny koszmar, jaki przed laty spotkał wiekową Noreen. Wątek ten przemielono w dreszczowcach już setki razy, więc jego wykorzystanie (bardzo niezgrane należy dodać) wręcz irytuje, sprawia, że całość staje się nieznośnie przewidywalna, obdarta z jakiejkolwiek oryginalności.
Jeżeli chodzi o metody straszenia w dziele Lee, to są one niewyszukane, trywialne, bazujące na ogranych jump-scenkach, chociaż przyznam, że było kilka momentów, wywołujących gęsią skórkę - moja luba nawet podskoczyła kilka razy w fotelu. Do najlepszych oraz najbardziej trzymających w napięciu scen tegoż obrazu należy chyba ta, kiedy matka Christophera obserwuje go przez szczelinę pod drzwiami i nagle wychodzi na jaw, że ma on niewiele wspólnego z istotą ludzką. Zastosowane tutaj efekty specjalne o dziwo stoją na całkiem niezłym poziomie i nie mam do nich żadnych zastrzeżeń - spodziewałem się plastikowego CGI, jednak Cronin postawił na znikomą ilość animacji komputerowej i skromność, co wyszło jego debiutanckiemu projektowi na dobre. Klimat też został przyzwoicie wykreowany, natomiast odpowiednia sceneria przyciąga uwagę widza. Niestety aktorstwo pozostawia wiele do życzenia - główna bohaterka w momentach przerażenia groteskowo wybałusza oczy i robi tępe spojrzenie, zaś jej troska o Chrisa wypada dość teatralnie. Ścieżka dźwiękowa prezentuje się nawet dobrze, ale jak wspomniałem, soundtrack często przywodzi na myśl oprawę muzyczną z "Lśnienia" Kubricka. Podsumowując - "Impostor" to horror bardzo przeciętny, ślepo zapatrzony w hollywoodzkie, popcornowe, komercyjne kino grozy, pozbawiony namiastki kreatywności, będący kopalnią powielanych po raz n-ty szablonów oraz gatunkowych klisz, nawet niepróbujący wyjść poza rutynę. Niemniej jednak da się go obejrzeć bez poczucia straconego czasu, bowiem nie wszystko jest tutaj złe, a wykonanie techniczne pozytywnie zaskakuje. Po prostu - przyzwoita, rzemieślnicza robota, wykonana według przyjętego wzorca, bez żadnego wkładu własnego. Moja ocena to jakieś 4,5-5/10. Byliśmy na tym w krakowskim Cinema City przy ul. Zakopiańskiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)