środa, 3 kwietnia 2019

"Dzieci kukurydzy" (1984)

"Dzieci kukurydzy" (1984) - horror zrealizowany na podstawie opowiadania Stephena Kinga o tym samym tytule. Burt i Vicky przejeżdżając przez Nebraskę, przypadkiem trafiają do na pozór opustoszałego miasteczka Gatlin, otoczonego rozległymi polami kukurydzy. Szybko wychodzi na jaw, że miejscowość ta nie jest zupełnie wyludniona - nie ma w niej co prawda dorosłych, ale zamieszkują ją zdziczałe dzieci, tworzące swoistą sektę oraz czczące kukurydzianego bożka, któremu wszyscy przejezdni są składani w ofierze. Rozpoczyna się wyścig z czasem, kiedy to Burt będzie musiał zrobić wszystko, aby ocalić siebie i swoją partnerkę. Film rozpoczyna niezły prolog objaśniający nam, w jaki sposób, a także w jakich okolicznościach Gatlin trafił w ręce nieletnich (w opowiadaniu brakuje takich informacji), po czym akcja koncentruje się na podróżującej parze, która niebawem dotrze do upiornego miasteczka. Niestety, w tym momencie zaczynają się schody - wątek niekończącej się jazdy samochodem można określić jako nudnawy i rozwleczony, natomiast protagoniści nie zachwycają na tyle osobowością, by ze skupieniem wsłuchiwać się w prowadzone przez nich rozmowy. Dłużyzny uświadczymy również podczas sekwencji, mającej miejsce na stacji benzynowej, której właściciel odradza Burtowi i Vicky przejazd przez Gatlin, a niedługo później zostaje zamordowany przez demoniczne dzieci. Reżyser za długo nas zwodzi, próbuje na siłę trzymać widza w napięciu, jednak kończy się to fiaskiem, zaś otrzymany efekt jest taki, że chwile, mające budować poczucie zagrożenia, de facto działają usypiająco. Za dużo tu podchodów, a za mało treściwej akcji - po prostu. Od momentu, kiedy główni bohaterowie dojeżdżają do tajemniczej mieściny, akcja w końcu nabiera tempa, zaś atmosfera gęstnieje z minuty za minutę. Sprzyjają temu odpowiednie lokacje: pozostawione na pastwę losu, zaniedbane domostwa, posiadłości, samotne parkingi czy skrzyżowania, przez które nie przejeżdża ani jedno auto. Wszędzie jednak można trafić na kukurydzę, wydającą się porastać nie tylko pobocza, ale i całe Gatlin - włącznie z wnętrzami budynków.
Zdjęcia są ładne i cieszą oko, a kamerę umieszczono w punktach, umożliwiających obserwowanie przechadzki Burta i Vicky po centrum z punktu widzenia nawiedzonych dzieci, co wprowadza dodatkowe napięcie oraz poczucie osaczenia. Klimat został przyzwoicie wykreowany (przynajmniej w drugiej połowie filmu), a smaczku dodaje charakteryzacja opętanych bachorów - wyglądają, jakby nadal żyły w XIX wieku, posługują się prymitywnymi narzędziami rolniczymi i biegają z widłami oraz pochodniami. Stanowią bogobojną, lecz niebezpieczną sektę, gotową zabić każdego dorosłego, który wejdzie na jej teren. Metody straszenia oglądającego są dość trywialne i prostackie, dlatego "Dzieci kukurydzy" na tej płaszczyźnie polegają z kretesem - o ile skromny budżet, a także związane z nim ograniczenia jestem w stanie zrozumieć, tak braku jakiejkolwiek wyobraźni już nie. Sceny mordów niby są krwawe, jednak za każdym razem, gdy widzimy unoszone/podnoszone ostrze lub inne narzędzie zbrodni, natychmiast następuje cięcie albo zmiana ujęcia, po czym zostaje pokazana już tylko martwa, okaleczona ofiara zabójstwa bądź spływająca posoka. Widoku samego ataku nie zobaczymy na ekranie praktycznie ani razu, wszystko co najciekawsze ma miejsce poza kadrem (to się nazywa tani chwyt). Już nie wspomnę o żenującym fragmencie, gdzie podróżująca para potrąca przypadkowo chłopca, "z gracją" zastępowanego przez kukłę. Soundtrack z kolei prezentuje się znacznie lepiej - motyw przewodni wpada w ucho, posiada specyficzne, chóralne, niepokojące brzmienie, usłyszymy też nastrojowe, elektroniczne kawałki. Aktorstwo jak dla mnie wypadło średnio, z całej obsady pozytywnie wyróżniał się jedynie Peter Horton oraz John Franklin jako fanatyczny guru Isaac, natomiast reszta uzupełniała tło. Nawet Linda Hamilton, późniejsza gwiazda "Terminatora" nie zaprezentowała tu niczego szczególnego. Reasumując - "Dzieci kukurydzy" to przeciętny, nieco nużący, nakręcony bez większego pomysłu straszak, którego główną zaletą jest klimat lat 80. oraz fabuła, zaczerpnięta z kapitalnej nowelki  Stephena Kinga (dość duża ilość zmian w scenariuszu nie odbiła się negatywnie na ekranizacji, zawiodły inne czynniki). Nie odradzam, można po tę pozycję sięgnąć, jednak nie zachwyca - moja ocena to jakieś 5,5, może naciągane 6/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)