sobota, 20 października 2018

"Święci z Bostonu" (1999)

"Święci z Bostonu" (1999) - od dawna słyszałem o tym filmie, jednak dopiero teraz udało mi się go obejrzeć. Przed seansem miałem neutralne podejście i zostałem bardzo mile zaskoczony - tytuł ten okazał się naprawdę dobry i nieprzereklamowany. Całość oglądało się nad wyraz przyjemnie i z uwagą. Fabuła "Świętych z Bostonu" może oryginalnością nie grzeszy (mamy motyw dwóch braci wymierzających sprawiedliwość na własną rękę, a także depczącego im po piętach detektywa), ale sposób opowiadania oraz prowadzenia historii jest z całą pewnością niebanalny i niestandardowy, bowiem reżyser (będący jednocześnie scenarzystą) nigdy od razu nie podaje nam niczego na tacy, wymaga za to od widza skupienia i łączenia faktów. Przed każdą sceną "czystki" dokonywanej przez głównych bohaterów widzimy cięcie, a następnie zostaje pokazany nam efekt finalny ich "pracy" - dopiero później mamy analizę detektywa Smeckera (William Dafoe), a do tego sekwencję retrospekcji przedstawiającej właściwy przebieg zdarzeń (najczęściej zgodny z tym, co wydedukował Smecker).
Chronologia zdarzeń jest więc zaburzona i często wymieszana, ale moim zdaniem to dość ciekawy zabieg. I nie zgodzę się, że to inspiracja obrazami Tarantino - może widać podobieństwo, ale de facto jedno z drugim nie ma nic wspólnego. Tutaj ktoś miał konkretny pomysł i plastycznie go zobrazował, natomiast u Tarantino wygląda to tak, że materiał kręci się na siłę i w dziwny sposób, byleby było o nim głośno. Nierzadko też sama treść jego projektów jest wątpliwej jakości. Wracając jednak do tematu -  "Święci z Bostonu" zostali również okraszeni sporą ilością humoru oraz autoironii, a ich twórca doskonale wie, co to dystans - dzięki temu otrzymaliśmy dość luźny klimat (plus nieco komiksową konwencję) pomimo tego, że tematyka i gatunek raczej na to nie wskazują. Dialogi są błyskotliwe, soczyste, nierzadko z podtekstem. Brutalności i krwawych momentów uświadczymy tu również całkiem dużo - strzelaniny należą do dosadnych, a z ran widowiskowo tryska krew. Aktorstwo jest świetne, ale co by nie mówić - to spektakl jednego aktora, Williama Dafoe, który tutaj bryluje i wznosi się na wyżyny. Jego kreację w tej produkcji można zaliczyć do legendarnych. Oczywiście pozostałe postacie oraz główni protagoniści zostali jak najbardziej dobrze napisani i zagrani, jednak to Dafoe odznacza się wyjątkową wyrazistością. Film może nie jest szczególnie wybitny czy inteligentny, ale to nietuzinkowe, sprawne kino - oceniam na 7/10. Posiadam go na VHS z ostrym tłumaczeniem, wersję tę czyta Maciej Gudowski.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)