niedziela, 23 września 2018

"Hellraiser: Wysłannik piekieł" (1987)

"Hellraiser: Wysłannik piekieł" (1987) - dla wielu miłośników horrorów z lat 80-tych pozycja ta jest z całą pewnością ważna, a duża ilość sequeli świadczy o tym, że film się sprzedał. Osobiście wiele lat czekałem, by "Hellraisera" zobaczyć, a seansu nie mogłem się doczekać. Niedawno udało mi się wreszcie obejrzeć ten tytuł i niestety... rozczarował mnie. Sekwencja otwierająca była jeszcze ciekawa, nastrojowa, a pierwsze sceny niezłe, jednakże później akcja staje się chaotyczna i przenosi się do tej posiadłości, która swoim wyglądem zabija cały urok. Scenografia jest obskurna, nieprzystępna oraz kiepsko sfilmowana. Wnętrze tego domu i innych miejsc wyglądają czasem niczym wyciągnięte z teatru. Strona wizualna wypada zwyczajnie słabo, uczciwie trzeba to przyznać. Clive Barker sili się także na jakieś dezorientujące, psychodeliczne wstawki, gdzie czasem rzeczywistość przecina się ze wspomnieniami czy wizjami.
Jeśli chodzi o grę aktorską, to zasługuje ona na miano beznadziejnej - jeśli ktoś narzeka na jej poziom w slasherach, to chyba nie oglądał "Wysłannika piekieł". Tutaj, na widok demona z piekła, jedyną reakcją jest... brak reakcji, a wracający zza światów kochanek, początkowo mający aparycję zgniłego trupa, jest tak samo pożądany jak za życia. Sam Frank, próbujący wrócić do ludzkiej postaci staje się interesującym i niebanalnym bohaterem, który ciągle szuka nowych uciech, ale jego wątek został potraktowany po macoszemu. W zamian dostajemy sceny, w jakich Julia wystawia mu kolejne ofiary, służące do odbudowy ciała. Pierwszy moment morderstwa jest dobry, ale kilkanaście kolejnych minut i nadal to samo? Przycisk "FF" na pilocie od magnetowidu aż się prosi, by go wcisnąć. Samej regenerację Franka pod koniec także trochę nie dopracowano, bo początkowo bardzo szybko jego organizm zaczął się odbudowywać, a potem praktycznie staje w miejscu. Nie wiadomo też, co Julia robiła z truchłem zabitych - w ostatnim akcie, w jednym ujęciu mignie jakiś nieboszczyk, ale to niczego nie wyjaśnia. Trzymanie ich, rozkładających się w domu, byłoby co najmniej głupie.
Nie wszystko w "Hellraiser" jest jednak złe - przede wszystkim bronią się tutaj fenomenalne, zapadające w pamięć efekty specjalne. Powrót Franka z piekielnych czeluści wygląda pysznie i zachwyca swoją realizacją. Inne potwory czy demony również są na plus, a i ich przedstawienie jest konkretne. Klimat z każdym ich pojawieniem staje się bardziej wyrazisty i mroczny. Gore i krwawych wstawek jest pokaźna ilość, co niektórych bardzo ucieszy. Muzyka Christophera Younga wpasowuje się w charakter produkcji i robi wrażenie. Szkoda, że całość jest jakaś dziwna i niemrawo prowadzona, a historia w ogóle nie angażuje. Nie ma się tu z kim utożsamiać, a zdjęcia odpychają i brzydzą. Na chwilę obecną moja ocena tego obrazu waha się pomiędzy 4, a 5/10 - powtórka może ją zweryfikuje. Rozumiem, czemu ten film ma tylu zwolenników i nie dziwię się, że niektórym on się spodobał, ale mi całkowicie nie przypadł do gustu i trochę się na nim męczyłem. Widziałem to w Puls 2, na lektorce był Piotr Borowiec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)