sobota, 25 sierpnia 2018

"Piątek, trzynastego VII: Nowa krew" (1988)

"Piątek, trzynastego VII: Nowa krew" (1988) - od tej odsłony zaczyna się tendencja spadkowa, która zaciągnie ten cykl na filmową mieliznę, a każdy sequel będzie gorszy od poprzedniego. Scenarzystom już wyraźnie brakuje pomysłów i imają się coraz bardziej bzdurnych oraz abstrakcyjnych motywów. W "Nowej krwi" w głównej roli występuje dziewczyna obdarzona telekinezą i jasnowidzeniem (albo raczej czarnowidzeniem) i to na niej koncentruje się akcja, a nie na Jasonie, który spada tu na dalszy plan i stanowi zaledwie dodatek. Podobnie jak grupa nastolatków, robiąca jedynie za mięso armatnie - nikt nie ma charakteru, a każda z postaci jest niemalże anonimowa. Czuć, że konwencja się wypala i klimat ulatuje, ale w sumie ileż można? To już siódma część, która jedzie niemal na tych samych założeniach fabularnych. Z  tym,  że tu akurat że na pierwszy plan wysunięto wątek Tiny, posługującej się telekinezą, co jest kuriozalne, ale ostatecznie do przeżycia - jak czas pokaże, będzie jeszcze gorzej.
Na "Piątku, trzynastego VII" producenci oraz cenzorzy położyli niestety łapę i z tego powodu, choć zgonów jest sporo, większość z nich dzieje się poza kadrem albo jest przycięta tak, żeby było widać jak najmniej. Nawet nie cieszy kosa, której w tej części dobył Jason, bo nie będzie nam dane zobaczyć efektów jej "pracy". Podobna sytuacja ma się z erotyką - poskąpiono jej, a amerykańska młodzież dopuszcza się praktyk seksualnych w bieliźnie (jedynie w krótkich urywkach pokazane zostanie coś więcej). Pozostaje pocieszyć się odpowiednim tempem tego tytułu, szczątkowym nastrojem, a także wyglądem Voorheesa, który prezentuje się tutj naprawdę nieźle i wreszcie jego twarz wzbudza grozę, a nie śmiech. Widać też, że nasz "ulubieniec" jest w zaawansowanym stanie rozkładu - lepiej to pokazano niż w szóstce, gdzie jedynie w trumnie Jason wyglądał jak trup, bo gdy z niej wstaje, to już niekoniecznie. Uroku dodać może jeszcze sceneria i nawet przyzwoite efekty specjalne. Szczególnie te w końcówce wypadają dobrze, kiedy widzimy konfrontacje mordercy z Crystal Lake i Tiny. Soundtrack Manfredini'ego pozostaje bez większych zmian - po raz kolejny trzyma poziom i dodaje napięcia. "Nową krew" oceniam na 5/10 - powoli zaczyna się równia pochyła, aczkolwiek ten film jest jeszcze znośny. Oczywiście mam wersję z TV Puls z Koziołem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)