niedziela, 19 sierpnia 2018

"Piątek, trzynastego" (1980)

"Piątek, trzynastego" (1980) - pechowy ciąg zdarzeń w pierwszej odsłonie słynnej serii wzbudził we mnie mieszane odczucia, choć nastawiałam się na dawkę pozytywnych wrażeń. Produkcji, którą wyreżyserował Sean S. Cunningham, z pewnością nie można zaliczyć do logicznych, mających sens i wątki prowadzone z punktu A do punktu B. Przeciwnie - będzie trzeba wystawić na przód to, co w niej najlepsze, a w tyle zostawić szczegóły, które nie pozwalają na otrzymanie spójnej całości. Wszystkie mocne i drastyczne sceny zawarte w fabule nie są dodatkiem, a głównym i nadającym charakteru motywem, bez którego film mógłby okazać się jałowy i nijaki. Dobrym pomysłem było osadzenie ich na terenie lasu, jeziora i starych, nieco zaniedbanych domków letniskowych. Potencjalni mordercy czują się w końcu pewniej, gdy świadkami tragedii są jedynie jego następne ofiary ;) Można pokusić się o stwierdzenie, że w tym przypadku strach nie bez powodu będzie miał wielkie oczy.
Dla młodych obozowiczów zapowiada się przyjemny, relaksacyjny czas spędzony nad jeziorem Crystal Lake. Miejsce to nie cieszy się jednak dobrą opinią ze względu na dokonane w nim kilkadziesiąt lat temu morderstwo dwojga nastolatków. Skład grupy już od początku nie jest taki, jaki być powinien - kucharkę, mającą ją dopełnić, poznano jedynie ze słuchu, gdy informowano o jej niedługim przybyciu, ponieważ na miejsce nigdy nie dotarła. Rola Robbi Morgan jako Annie Phillips kończy się tak szybko, jak zaczęła. W scenie podroży wywiązuje się za to mała, aczkolwiek dziwna wymiana zdań - wiozący ją mężczyzna mówi "nie jedź tam", a sam przyczynia się do tego, by dziewczyna trafiła do celu :D Stopniowo budowane w filmie napięcie utwierdza nas w przekonaniu, że obozowicze nie będą mogli się tu czuć bezpiecznie, a ostrzeżenia staruszka są słuszne i prawdziwe. Swoją drogą - co on do licha robił w tej spiżarce? Im ciemniej, tym morderca ma większe pole do popisu - noc ewidentnie sprzyja śmiałym i oczywiście krwawym poczynaniom. Odpowiednio rozplanowana fabuła pozwala wyeliminować bohaterów jeden po drugim w sposób drastyczny i zapadający w pamięć, np. za pomocą siekiery wycelowanej w sama głowę. Każda ofiara zabijana jest w samotności i bez świadków, nie ma też co liczyć na ewentualną pomoc ze strony pozostałych uczestników wyjazdu - wszelkie krzyki zagłusza silna burza.
Atmosferę grozy i czyhającego z każdej strony niebezpieczeństwa tworzą nie tylko sposoby uśmiercania bohaterów, ale i odpowiednio skomponowana muzyka ze stopniowo narastającym tempem i głośnością. Przy tego typu produkcjach to zdecydowanie nieodłączny jej element. Nagrywanie z punktu widzenia zabójcy również jest ciekawym zabiegiem, pozwalającym na zaangażowanie w akcje, a wręcz poczucie strachu, towarzyszącego bohaterom. Dodatkiem są niedługie sceny erotyczne, które obu stronom pozwalają się odprężyć - i nam, widzom i przyszłym ofiarom swojego oprawcy. Co to by był za film, gdyby to końcówka nie stanowiła najciekawszej jego części - możemy domyśleć się, że największy koszmar przezywa uciekający przed śmiercią i wykazujący się przy tym sprytem oraz umiejący zachować zimną krew. Finał okazuje się być zaskakujący i najbardziej trzyma widza w napięciu. Produkcji brakuje tylko większego hałasu, jaki powinien towarzyszyć niewyjaśnionym, dramatycznym wydarzeniom. W niektórych miejscach również logiki, której ja, jako coraz dojrzalszy widz wymagam. Dla samych sposobów zabijania niewinnych obozowiczów mogę jednak uznać ją za interesującą i wartą obejrzenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)