"Godzilla kontra Mechagodzilla 3" (2002) - kiedy nagrałem i obejrzałem ten film z Polsatu w 2007 r., bardzo mi się spodobał i odpalałem go co parę dni. Niestety, oglądając go w okresie gimnazjum, przestał do mnie przemawiać - dostrzegłem miałkości fabuły, pretensjonalne dialogi i irytujący patos, cechujący produkcje Maasaki Tezuki. Scenariusz ogółem mówiąc jest pretekstowy i bardzo naiwny, bowiem Godzilla pojawia się akurat wtedy, gdy Kiryu zostaje ukończony i oddany do użytku. Po awarii robota Godzilla również powraca, gdy ten zostaje już naprawiony i funkcjonuje jak należy ;). Sama geneza nowej Mechagodzilli jest interesująca, ale zakończenie filmu z 1954 r. zostaje świadomie bądź nieświadomie przekłamane - jak wiemy, ciało i kości pierwszej Godzilli zostały rozpuszczone przez Oxygen Destroyer, ale tutaj okazuje się, że szkielet jednak przetrwał i leży na dnie morza. Dokręcono także parę żenujących scen z CGI Godzillą z '54 r., którymi uzupełniono fragmenty z oryginału Hondy. Jak nie trudno się domyśleć, "Godzilla kontra Mechagodzilla 3" jest kolejnym alternatywnym sequelem pierwowzoru, więc podobnie jak w innych częściach z serii Shinsei, mnogo tu od mniej lub bardziej koślawych nawiązań do pierwszego filmu o Królu Potworów. Jedne z tych smaczków będą dość OK, inne już niekoniecznie.
Tytuł z 2002 roku jest też w (chyba) niezamierzonej stylistyce "emo" - zapewne miało być dramatycznie i poważnie, a tymczasem dostajemy rozkminy jak u trzynastolatki i moralizowanie niczym z telenoweli. Główna bohaterka ciągle chodzi smutna i w każdym dialogu podkreśla, jakie jej życie jest beznadziejne oraz bezsensowne, a i wszyscy inni wokół niej dobitnie to potwierdzają. Paroletnia córka doktora Yuhary przechodzi niemalże kryzys wieku średniego, a i sam Kiryu cierpi na jakąś depresję ;). Brakowało tylko sceny, gdy wszyscy wyciągają żyletki i zaczynają się chlastać po łapach, zastanawiając się nad sensem tego okrutnego życia ;). Z kolei doktor Yuhara sprawia wrażenie, jakby się czegoś nawąchał - zawsze chodzi podejrzanie ucieszony i rzuca lubieżne spojrzenia w kierunku emo dziewczyny. Pierwszą próbą nawiązania kontaktu z nią jest zaś tekst "Panno Akane, chce mieć pani dzieci?" - do cholery, czy za produkcję tej części odpowiadał Okił Khamidov? Poziom dialogów i aktorstwa jest iście żenujący, a z racji tego, że zrezygnowano tutaj z narracji, (która była czasem obecna w serii podczas sekwencji otwierającej), to poszczególni bohaterowie wyjaśniają widzowi łopatologicznie różne rzeczy, choćby okoliczności powstania specjalnej jednostki, genezy potworów itd. Jest to o tyle bezsensowne, że oni to wszystko wiedzą, ale muszą wyłożyć oglądającemu przysłowiową "kawę na ławę". Nieco mnie to razi, kiedy wszystko podawane jest w taki prostacki sposób. W sumie jest to adekwatne do scenariusza, gdzie każda scena została napisana po linii najmniejszego oporu.
Strona techniczna prezentuje się średnio - jeśli mamy makiety, sceny w studio i kostiumy potworów, to jest całkiem dobrze, ale jak pojawia się animacja cyfrowa, to można zaliczyć tzw. "facepalma". CGI tutaj w nie ewoluowało od lat 90. i nadal stoi na kiepskim poziomie. Pocieszeniem będą jednak nieźle skrojone kostiumy potworów, a także dynamiczne, nawet efektowne walki. Mogłyby co prawda być trochę dłuższe, ale i tak stanowią przyzwoitą rekompensatę. Godzilla i Kiryu wyglądają dość dobrze i nie ma się czego czepić, aczkolwiek personalnie jakoś nigdy nie przepadałem za ich wyglądem z tej odsłony - choć to dobra robota, wolę Godzillę z trzech poprzednich produkcji. Tutaj trochę złagodzono jego wygląd i nadano więcej cech jaszczura aniżeli potwora. Mechagodzilla wypada nieźle, ale również wolę jego poprzedni image - ten z lat 70. i 90. Niemniej jednak efekty prezentują się lepiej niż w "Godzilla kontra Megaguirus" i poza paroma wpadkami są dosyć przyzwoite. O aktorstwie już wspomniałem, więc napomknę jeszcze o muzyce - jest niestety słaba, ponieważ Michiru Ōshima dokonała swoistego autoplagiatu i przeniosła praktycznie wszystkie motywy muzyczne z filmu z 2000 r., do którego też komponowała ścieżkę dźwiękową. Soundtrack okazuje się być tu nudny, pompatyczny i non stop mamy te same, nieemocjonujące brzmienia. Reasumując - krótki czas trwania tego segmentu i niezgorsze walki ratują całość od słabej oceny, która groziła za fabularną mieliznę, miałkie dialogi, szablonowe postacie oraz niestrawny patos. Aktualnie jest to jedna z mniej lubianych przeze mnie części i rzadko do niej wracam. Nie jest tragicznie, aczkolwiek raczej poniżej oczekiwań. Oceniam na 5/10, choć powinienem dać 4/10. Wersję z Polsatu czytał Janusz Kozioł, a na wydaniu DVD lektorem jest bodaj Mariusz Siudziński.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)