"Gwiezdne Wojny: Część VII - Przebudzenie Mocy" (2015) - nowe „Gwiezdne Wojny” od samego początku dobrze się zapowiadały – były świetne i optymistyczne zapowiedzi, fotosy czy trailery. Czuć w nich było magię, której zabrakło w Nowej Trylogii. Wreszcie znalazła się odpowiednia osoba, na odpowiednim stanowisku, bo niestety Moc opuściła Lucasa, który tworząc epizody I-III poszedł w kierunku komercji i efekciarstwa, czasem na siłę spajając obie trylogie w całość. Wujek George nie kręcił Trylogii Prequeli z pasją - oczekiwał jedynie góry $ i ponownego zainteresowania marką, którą z resztą sam stworzył. I wyszło jak wyszło ;). Dopiero „Zemsta Sithów” podniosła poziom tej franczyzy, który drastycznie obniżył nieudany „Atak Klonów”. Epizod II oglądam jedynie dla ciągłości fabularnej, bo w przeciwnym razie bym go pomijał, bo jest fatalny. No, ale w dziesięć lat po ostatniej części na ekrany kin wchodzi długo wyczekiwany epizod VII, który bez echa nie przejdzie.
„Przebudzenie Mocy” jest powrotem do korzeni, wreszcie się ktoś opamiętał i stworzył film z myślą o fanach – a nie o zyskach. Reżyser przywraca nam klimat Starej Trylogii i przypomina co w „Gwiezdnych Wojnach” jest najważniejsze. Od pierwszych minut czuć magię, która towarzyszyła nam podczas oglądania „Nowej Nadziei”, a i J.J Abrams wielokrotnie ją cytuje. Widać u niego zafascynowanie, inspirację tym dziełem i zgrabnie do niego nawiązuje, ale nie kopiuje, co niektórzy usilnie insynuują. Fakt, że podobieństw jest tutaj cała masa, ale produkcja z 2015 roku miała przywrócić świetność sadze „Star Wars” i nakierować ją na właściwe tory, z których zboczyła. Moim zdaniem efekt ten został osiągnięty, a i podejrzewam, że jakby fabuła była zupełnie inna ( bez zaczerpnięć z pierwowzoru), to ludzie i tak by jojczyli z jakichś tylko sobie znanych powodów. „Przebudzenie Mocy” opowiada dalszą historię znanych nam Luke’a, Lei i Hana Solo (bohaterów części IV-VI), którzy jednak stopniowo oddalają się na dalszy plan, przekazując pałeczkę spadkobiercom, którzy wbrew pozorom wypadają naprawdę dobrze i miejscami przyćmiewają starą gwardię. Jedynym minusem jest tutaj spory skok w czasie i nieprzedstawienie, co działo się z postaciami z Klasycznej Trylogii w okresie niepokazanym w produkcji z 2015 r., wszak ich losy potoczyły się zupełnie inaczej niż mogłoby się wydawać po finale „Powrotu Jedi”. Możliwe jednak, że zostanie to dopowiedziane w kolejnych odsłonach – czas pokaże. Teraz skupię się nieco na głównej postaci negatywnej, czyli Kylo Renie - początkowo wydawało mi się, że w tej postaci jest wewnętrzny konflikt, jak w Vaderze, ale w czasie seansu zauważyłem, że w osobie tej nie ma czegoś takiego - jest bezkrytycznie i ślepo zapatrzona w Nowy Porządek i za wszelką cenę stara się dorównać Vaderowi i choć wie, że ma jeszcze szansę i, że jest w niej jeszcze jasność, to jednak kompletnie ignoruje ten fakt. Nowy czarny charakter spotkał się z krytyką, ale według mnie bezpodstawną - Kylo Ren może nie jest jeszcze tak charyzmatyczną personą jak jego poprzednicy, ale to oczywiste, że będzie rozwijana ona w następnych częściach i będzie ewoluowała, co już zasygnalizowano w końcówce „Przebudzenia Mocy” - jest w niej spory potencjał.
Bezwzględność i nienawiść Kylo Rena osiągnie jeszcze wyższy stopień w następnej kontynuacji - tego jestem niemal pewien. Wiele osób ma z nim problem chyba tylko dla tego, że nie jest Darthem Vaderem ;). Jak natomiast prezentują się inne (i nowe) postacie? Również bardzo dobrze – Rey jest świetną następczynią Lei, to bogata w osobowość, charyzmatyczna i odważna dziewczyna, która stopniowo odkrywa drzemiący w niej potencjał (i rzecz jasna Moc), a Finn także w miarę nieźle wypada - byłem sceptycznie nastawiony do tego osobnika, ale jak widać niesłusznie. Reszta także jest wyrazista - nie wyłapałem słabych ogniw, których w epizodach I-III było mnogo (na czele z pierwszoplanowymi bohaterami). Widać, że skupiono się tutaj na zarysowaniu i rozpisaniu nowych protagonistów (i antagonistów rzecz jasna), bo Lucas przy tworzeniu Nowej Trylogii to chyba jedynie mówił do aktorów : „teraz masz robić złą minę”, „a teraz udawaj rozdartego”, „super, mamy to, lecimy dalej” - rzynajmniej takie ma się wrażenie, jak patrzy się na zachowania postaci ;). Kolejnym elementem, który działa na korzyść „Przebudzenia Mocy” to namacalność - efekty specjalne w dużej mierze są wykonane fizycznie na planie, więc są o wiele bardziej realistyczniejsze niż te w prequelach, gdzie tło i dalszy plan całkowicie odstawało od postaci i raziło sztucznością. CGI oczywiście występuje w segmencie VII, ale stosowane jest nienachalnie - jedynie tam, gdzie to niezbędne i konieczne. Walk na miecze świetlne jest mało, ale są zrealizowane naprawdę solidnie. Nie są tak widowiskowe i efektowne jak w epizodach I-III, ale emocjonujące i można by powiedzieć, że nieco bardziej brutalne. Ogólnie epizod VII jest dość brutalny jak na "Star Wars", podobnie jak przedostatni (w kolejności kręcenia), czyli „Zemsta Sithów”.
Muzykę do kolejnej części serii po raz kolejny skomponował John Williams, ale trzeba przyznać, że jest nieco za skromna - w monumentalnych momentach mogłyby pojawić się jakieś mocniejsze i bardziej słyszalne brzmienia, aczkolwiek nie można za minus tego uznać, bo de facto soundtrack w sumie zawiera to, co powinien zawierać. Jednakże można było bardziej go urozmaicić. Ogółem – na coś takiego właśnie czekałem. Ten film przywrócił poziom serii i pozytywnie o niej przypomniał, bo niestety Lucas zakrztusił się swoją marką i realizując prequele zaciągnął ją na filmową mieliznę. Co prawda częściowo zrehabilitował się przy „Zemście Sithów”, ale niesmak jednak nadal pozostał. Teraz trzeba czekać na kolejne epizody -miejmy nadzieję, że będą tak udane jak „Przebudzenie Mocy”. Moja ocena to 8/10. Wersję TVN czytał Jacek Brzostyński - lektor ten czytał również pozostałe epizody dla stacji AXN, a TVN i Polsat (poza "Nową nadzieją") również mają tę samą wersje lektorską do całej sagi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)