„Duchy Marsa” - większość uważa, że ten film jest najgorszy w dorobku Johna Carpentera i jest plamą na jego honorze – ja uważam inaczej i z większością zarzutów się nie zgadzam - „Duchy Marsa” może nie są szczytowym osiągnięciem tego reżysera, ale z całą pewnością nie są też jego najgorszą produkcją. Powiem nawet więcej – są tutaj wszystkie elementy, które cechują twórczość Carpentera i dalej umiejętnie je wykorzystuje, choć już nie jest to tak sprawne i wytworne jak dawniej. Mamy tutaj znany schemat uwięzienia i osaczenia głównych bohaterów przez nieznanego wroga, któremu muszą stawić czoła – typowe zagranie Carpentera, które po raz kolejny się sprawdza – film trzyma w napięciu, tempo jest odpowiednie i intryguje, jak fabuła się rozkręca i poznajemy kolejne fakty oraz obserwujemy dziejące się wydarzenia w marsjańskiej osadzie. Pod tym kątem jest wszystko po staremu i dalej to działa.
Niestety przy postaciach jest pewien zgrzyt, bo są one jedynie kalką bohaterów z poprzednich dzieł reżysera i nie mają odpowiedniego charakteru – choć to też może wina aktorów, których dobór był dość średni. Np. Ice Cube gra postać więźnia, który ma identyczne cechy osobowości jak Napoleon Wilson z „Ataku na posterunek 13” czy Snake Plissken z „Ucieczki z Nowego Jorku”. No, tylko nie ma takiej charyzmy . A Natasha Henstridge to nic innego jak żeński odpowiednik pilota R.J MacReady'ego z „Coś”. W rolach drugoplanowych przewija się np. Jason Statham (który w takich powinien pozostać) czy Pam Grier, znana z wielu tytułów z lat 80. i 90. Strona techniczna jest całkiem przyzwoita i ci co piszą, że film jest słabo zrealizowany i biedny, to chyba oglądali coś zupełnie innego, bo ja tutaj widziałem całkiem imponujące, nastrojowe dekoracje i sporo efektów praktycznych, bez ograniczania się do CGI, które było tutaj minimalnie używane. Ładnie wyglądały ujęcia w tej osadzie/bazie czy co to tam było, a same duchy wykreowane były całkiem pomysłowo i niezły okazał się ten wątek wnikania w czyjeś ciało oraz „przyozdabiania go” po marsjańsku. Ogólnie film powstał w 2001 roku, ale mocno zakorzeniony jest w latach 90. i stylistycznie nawiązuje do najlepszych obrazów Johna Carpentera – ten fakt też chyba niektórych boli, bo nie wiadomo czego oczekiwali od „Duchów Marsa”, które jechane są chyba tylko dla zasady. Przykładowo – od strony reżyserskiej gorzej wypada np. „Mgła”, która uchodzi za kultową, a atmosfera w niej wcale nie jest lepsza od tej z filmu z 2001 r. i całość ma znacznie więcej uchybień scenariuszowo-realizacyjnych.
Muzyka w „Duchach Marsa” również jest odpowiednia, ma Carpenterwoskie brzmienia, ładnie ilustruje film i jest wyrazista. No nie powiem – w tym tytule jest sporo elementów, które przypadły mi do gustu i lubię sceny jak np. barykadują się w tej bazie i odpierają ataki „zainfekowanych” duchami, dawnych pracowników albo ogólnie jak przebywają w niej i stopniowo odkrywają prawdę. Fakt, że bohaterowie są kiepsko napisani i ich los średnio nas interesuje, ale przyjemnie się to wszystko ogląda. Obraz ten oceniam na 6/10 – reżyser jest w trochę słabszej formie, ale nadal pokazuje, że stare schematy są sprawdzone i umiejętnie je wykorzystuje w formule action-horroru w sosie science-fiction.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)