"Chata" (2017) - patrząc na książkę, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie i nie raz głęboko wzruszyła, film - będący na jej podstawie - okazał się dla mnie porażką. Rozpoczęcie jest jeszcze całkiem w porządku, dowiadujemy się o dzieciństwie Macka, które do łatwych nie należało. Później jednak dopatrzyłam się, że sąsiadka, która zapraszała małego Mack'a na ciasto, wcieliła się również w postać Boga. Decyzja o dwóch rolach jednego aktora niezbyt trafiona, bowiem całkiem nieuzasadniona. Brakowało mi większej dramaturgii podczas zaginięcia Missy (najmłodszej córki głównego bohatera), jakiegoś krwawego wątku dotyczącego jej uprowadzenia czy odnalezienia miejsca śmierci. Główny bohater nie jest tak śmiertelnie przerażony jak w książce, kiedy po paru latach ma się ponownie zjawić w opuszczonej chacie, a przecież musiał zmierzyć się z lękiem i obawami. Kolejną kwestią są wewnętrzne przeżycia, które jak na zrozpaczonego ojca i zagubionego człowieka są trochę delikatne. Dziwi mnie też to, że Mack, widząc swoją córkę "po drugiej stronie" nie zalewa się łzami, w końcu to ostatni raz, gdy ją widzi. No i jeszcze moment "Sądu Ostatecznego" wobec pozostałych dzieci, kiedy te stoją przed nim dosłownie tak, jakby faktycznie tam były i tylko zostało im powiedziane, że mają "udawać Niemca". Plusem jest sam pomysł (niestety marnie zrealizowany) czy widoki zapierające dech w piersiach.
by Weronika
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)