Od strony technicznej i wizualnej "Za ciosem" ciężko cokolwiek zarzucić, natomiast co do fabuły mam mieszane odczucia - wydała mi się niepotrzebnie zawiła, chwilami tytuł ten sprawiał wrażenie, jakby czegoś w nim brakowało, akcja gna na łeb na szyję, przeskakujemy z miejsca na miejsce, poznajemy kolejne postacie, często zmieniające front, ale nierzadko jest to dość chaotycznie przedstawione. Obraz Tsui Harka spokojnie mógł trwać jakieś 20 minut dłużej, a scenarzyści mogli nieco jaśniej porozwijać niektóre wątki. Nie przekonali mnie również nijacy antagoniści - ruska mafia została zaprezentowana dość stereotypowo i nie uświadczymy w niej żadnego wyrazistego bad guy'a, z jakim finalnie mógłby zmierzyć się Ray. Irytujący był też Rob Schneider - nie trawię tego aktora i może solowe komedie z nim mają swoich zwolenników, ale kiedy robi za pomagiera twardego, głównego bohatera (np. tu czy w "Sędzi Dredd", u boku Stallone'a), ciągle wpadającego w kłopoty, że non-stop trzeba wyciągać go z tarapatów, to zwyczajnie zaczyna wkurwiać. Jeszcze większe zażenowanie występuje wtedy, gdy strzela głupie miny i błaznuje na ekranie. Projekt ten ten ogląda się dobrze i szybko, potrafi dostarczyć odpowiedniej rozrywki, aczkolwiek daleko mu do najlepszych pozycji w dorobku JVCD. Efektowne, przyjemne mordobicie nie zatuszuje scenariuszowych braków oraz zbyt krótkiego czasu trwania przedsięwzięcia. Moja ocena to 5,5/10, mam to na VHS od Vision, lektorem tej wersji jest Maciej Gudowski.
wtorek, 28 lipca 2020
"Za ciosem" (1998)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za komentarz! Pamiętaj proszę o kulturalnym wypowiadaniu się :)